Słodko, słodko, coraz słodziej. Za nami tydzień umizgów i szczerzenia zębów do kobiet. Codziennie jakieś spotkania. Im większa grupa pań, tym lepiej, bo więcej kamer. A że nie było katastrofy i nawet Rutkowski ucichł, to medialną lukę wypełnił premier. Pomiędzy dowiadywaniem się, co od stu dni robią jego ministrowie, premier dotarł do Parlamentarnej Grupy Kobiet. A wicepremier Pawlak zapowiedział rundę wyjazdów do pielęgniarek, nauczycielek i rolniczek. To niecodzienne zainteresowanie problemami kobiet nie oznacza przyśpieszenia obchodów 8 marca. Za to bardzo przypomina gospodarskie wizyty przywódców państwa i narodu w latach 70. Wizyty wizytami, ale jak zawsze chodzi o coś więcej. Tym razem o dużo, dużo więcej niż zwykle. Na rządowej tapecie jest bowiem największy w historii skok przedłużający wiek emerytalny kobiet do 67. roku życia. Uśmiechy i spotkania mają paniom osłodzić tę gorzką pigułę. Tylko osłodzić, bo zapowiadana przez premiera dyskusja nad projektem rządowym jest przecież fikcją. PO i sam Tusk nie przewidują bowiem, przynajmniej na razie, żadnej korekty swojego planu. Używanie więc do opisu odbywanych spotkań słowa debata jest nieporozumieniem. Bo przecież oprócz rządowego jest jeszcze kilka innych pomysłów na rozwiązanie problemów demograficznych i finansowych, które prowadzą do zmian w systemie emerytalnym. Nadużyciem jest też mówienie przy tej okazji o reformie emerytalnej. Reforma to przecież dużo głębsze i bardziej wielowątkowe przedsięwzięcie niż to, co w polskim wydaniu sprowadza się prawie wyłącznie do cięć, obniżek lub podwyżek. Gdyby sama PO serio traktowała ten punkt swojego programu, to w piątym roku jej rządów mielibyśmy za sobą ze dwa lata intensywnych prac i prawdziwych konsultacji opartych na analizach i wyliczeniach z wszystkich instytucji, które czują się do tego powołane. Można to było zrobić, bo większość Polaków rozumie, że stary system emerytalny doszedł do kresu swoich możliwości. Potrzebne są więc zmiany. Ale jakie zmiany i w jakim tempie przeprowadzane, to zbyt ważna i trudna operacja, by ją bez obaw powierzyć temu rządowi. A właściwie tylko jego części, czyli Platformie Obywatelskiej. Niestety, wiarygodność tej ekipy jest już niewystarczająca, by samodzielnie przeprowadzać operację, której skutki będziemy odczuwać przez następne dziesięciolecia. Propozycja PSL dotycząca ulg dla kobiet, które wychowują dzieci, z pewnością zasługuje na poważne potraktowanie. I jeśli ostatnie spotkania premiera z kobietami mają mu pomóc w zrozumieniu położenia kobiet zbliżających się do wieku emerytalnego, to dobrze. Byłby z tego dużo większy pożytek niż ze spotkań z ministrami. Może się jednak okazać, że te wszystkie spotkania z kobietami, pokazywanie ludzkiej twarzy i pochylanie się nad losem Polek, to tylko pokazucha. Gra medialna. Źle by było, bo choć na chwilę taki spektakl może się udać, to u lidera utrata słuchu społecznego oznacza jedno. Utratę władzy. Bo żeby ludziom przewodzić, trzeba umieć ich przeprowadzać przez kłopoty, a nie wyrzucać z sań, gdy jest ciężko. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański