Po dwóch latach pandemii przyszły inflacja, wojna i kłopoty z pracownikami. Branża turystyczna nadal cierpi Ubiegłotygodniową informację o strajku naziemnych pracowników Lufthansy część pasażerów na pewno przyjęła z dużym niepokojem. Niemiecki przewoźnik musiał z tego powodu uziemić aż 1000 połączeń, z tego 600 na trasach uwzględniających jego główną bazę operacyjną – lotnisko we Frankfurcie. Wśród podróżnych znaleźli się jednak i tacy, którzy na wieść o kłopotach w ruchu lotniczym tylko wzruszyli ramionami. W ostatnich miesiącach podobnych doniesień płynęło tak wiele z Europy, ale i z innych części globu, że niektórzy już przywykli do tego, co można uznać za motyw przewodni tego lata. Zgodnie z podstawowym prawem Murphy’ego jeśli podczas urlopu, pierwszego relatywnie wolnego od pandemicznych obostrzeń, coś może pójść nie tak pod kątem organizacyjnym, najpewniej pójdzie. Paraliż lotnisk Obejmujące maj i czerwiec dane z serwisu FlightAware pokazują skalę problemu z podróżami lotniczymi. Niechlubną pozycję najgorszego lotniska na świecie pod względem opóźnień i odwołań połączeń okupuje teraz port w Toronto – ponad połowa (52,5%) lotów nie odbyła się tam zgodnie z harmonogramem. Aż siedem miejsc w czołowej dziesiątce zajmują lotniska w Europie. Frankfurt jest drugi, Paryż-Charles de Gaulle trzeci, Amsterdam czwarty. Dalej – dwa lotniska w Londynie (Gatwick i Heathrow) oraz Monachium. Wszędzie tam odsetek nieprawidłowości przekracza 40%. Niewiele lepiej jest w Atenach, ósmych w rankingu (37,9% opóźnień lub odwołań). Już same te liczby pokazują, że jeśli ktoś w tym roku wybiera się na wakacje na własną rękę albo wylatuje czarterem z dużego lotniska, musi się uzbroić w cierpliwość i przygotować na kilka dodatkowych godzin na niewygodnych ławkach czy w lotniskowym barze. Wylot na czas jest teraz luksusem. Skąd te problemy? Jak to zwykle bywa w branżach tak złożonych jak lotnictwo i cała turystyka, jednej przyczyny nie ma. W tym roku jednak nastąpiło wręcz niewyobrażalne ich spiętrzenie w krótkim czasie. Pracownicy Lufthansy strajkują z powodu niskich wynagrodzeń. Związek zawodowy Ver.di domaga się podniesienia wynagrodzeń dla 20 tys. pracowników linii. Podwyżka ma wynieść 9,5% lub co najmniej 350 euro miesięcznie na rok kontraktu. Związkowcy swoje żądania tłumaczą inflacją i coraz większymi obciążeniami tych pracowników, którzy w liniach jeszcze zostali. Lufthansa, podobnie jak Air France-KLM, British Airways i inni najwięksi przewoźnicy Europy, cierpi na gigantyczny niedobór personelu. Według danych firmy badawczej Oxford Economics na całym świecie w sektorze lotniczym – jako personel naziemny oraz załogi na pokładzie – pracuje aż 2,3 mln osób mniej niż przed wybuchem pandemii. To m.in. jej skutek – większość świata była kompletnie pozamykana dla podróży międzynarodowych przez co najmniej kilka miesięcy. Niektóre kraje utrzymują częściową izolację do dziś. Chiny nie wpuszczają praktycznie nikogo, Japonia na reglamentowaną turystykę zagraniczną otworzyła się dopiero w maju. Ci, którzy odeszli z lotnictwa dwa lata temu, często do niego już nie wrócili. Powoduje to łańcuch problemów na wszystkich etapach podróży. Jest mniej pilotów, stewardes, osób odpowiedzialnych za odprawę i sortowanie bagaży. A pracy – tyle samo albo nawet więcej, bo po dwóch latach przymusowej izolacji pragnienie podróży jest bardzo silne. Co jednak ważne dla oczekujących rozwiązania napięć w lotnictwie, perspektywy nie są optymistyczne. Wciąż bowiem jesteśmy daleko od szczytów – bieżących problemów, ale też postpandemicznego powrotu do zwiedzania świata. Jak pisze Andrew Tuck z magazynu „Monocle”, powołując się na komunikaty Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO), ruch na niebie do intensywności sprzed pandemii wróci dopiero w 2024 r. Oznacza to, że potrzeb będzie więcej i za rok, i za dwa. A nic nie wskazuje, by miał kto na te potrzeby odpowiedzieć. W maju paraliż ogarnął londyńskie lotnisko Heathrow, które szybko zyskało nowy przydomek: cmentarzysko bezpańskich walizek. Pracowników brakowało do tego stopnia, że po wylądowaniu niektórych samolotów bagaże przywożono do terminalu, zrzucano na jedną kupę i kazano sortować własnoręcznie pasażerom. Strajk rozwiązano ośmioprocentową podwyżką osłonową wobec inflacji. Czy protest w Lufthansie będzie miał taki sam finał? Jeszcze nie wiadomo, linia twardo negocjuje, domaga się ograniczenia liczby postulatów związków o połowę. Nie za bardzo jednak ma dokąd się cofnąć, bo jest
Tagi:
Air France-KLM, Amsterdam, Andrew Tuck, biznes, British Airways, covid-19, Europa, FlightAware, Frankfurt, Gatwick, Heathrow, hotelarstwo, kapitalizm, lotnictwo, lotniska, loty pasażerskie, Lufthansa, Monocle, Organizacja Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO), Oxford Economics, pandemia, Paryż-Charles de Gaulle, pracownicy, prawa pracownicze, protesty pracownicze, rynek pracy, turystyka, związki zawodowe