Mam, mam tak samo jak Ty, miasto moje, a w nim… Brud, blichtr, smród, szmal. Kipiące metropolstwo. “Warsiawa” da się lubić, “Warsiawa” da się lubić, mruczysz przez zaciśnięte ząbki, stojąc w korku już od Ząbek. Albo przyblokowany skutecznie na Jana Pawła II, Marchlewskiego marzysz o paralotni, o przeskoku na Komuny, Wilsona. Warszawa, zwana przez prawdziwych, zachowanych jeszcze na Pragie, warszawiaków “Warsiawą”, a przez napływowych, zbuntowanych, alternatywnych “Wszawą”, ma wszystkie najgorsze cechy tętniącej metropolii. To znaczy, ma cały katalog tego, czego nie ma. Nie ma szybkiej łączności między lewym i prawym brzegiem. Na prawo most, na lewo bród, a dołem nierzadko brud płynie. Nie ma szybkiego połączenia południe-północ, bo budowa metra ślimaczy się. Nie ma skorelowanych połączeń tramwajowych z autobusowymi. Nie ma od lat obiecywanego przez prezydenta Piskorskiego systemu Cezar, czyli komputerowego sterowania tramwajami, choć Warszawa ma ku temu warunki – blisko 80% wydzielonych torowisk. Nie ma obwodnicy. Nie ma hali koncertowej, podobnej do śląskiego Spodka. Nie ma reprezentacyjnego stadionu. Nie ma wesołego miasteczka. Ma za to najśmieszniejszy, najbardziej pokręcony ustrój. Mrowie radnych i zastępy lokalnych, stołecznych liderów. No i prezydenta Piskorskiego. Prezydent Piskorski jest w naszym mieście jak Powstanie Warszawskie. Poczęte w kiepskim momencie. Nieudane. Rujnujące substancję miejską. A mimo to niezwykle ukochane przez warszawiaków. Zwłaszcza liczne, sentymentalne warszawskie dzieci. Bo prezydent i lider stołecznej Unii Wolności potrafi czarować, zwłaszcza za pomocą mediów. Nie tak dawno zbajerował warszawiaków “Kontraktem dla Warszawy”. Znakomicie sprzedanym w mediach. Skompromitowanym w Sejmie. No bo jak mogli posłowie głosować za bajońskimi sumami przeznaczonymi na stołeczne potrzeby, kiedy prezydent – poseł Piskorski, chciał je zabrać dla Warszawy z finansowej puli ogólnopolskiej służby zdrowia! Kiedy była alternatywa: zdrowie dzieci, czy komfort jazdy warszawiaków. W efekcie Sejm pieniędzy nie dał, za co go stolica znienawidziła, za to prezydent Piskorski wykreował się na tego, który dobrze chciał, ale nie mógł. W każdym cywilizowanym mieście taki polityk byłby skończony jako impotent polityczny. Ale nie w Warszawie. Warszawa pic lubi. Kocha impotencję. W zeszły piątek stołeczna “Gazeta Wyborcza” opublikowała sondaż. Okazało się, że w najbliższych wyborach wygra piskorska Unia Wolności. AWS zwolni drugie miejsce dla SLD, zadowalając się trzecim. Czyli nic może się nie zmienić. Oprócz koalicjanta, prezydenta Piskorskiego. Tak jak kiedyś AWS, teraz SLD nadal nie ma lidera, który zagroziłby pozycji Piskorskiego. Przebiłby go nie tylko urodą, medialnym czarem, ale chociażby realnymi propozycjami programowymi. Nie czarami o wybudowaniu drugiej linii metra, skoro się nie ma pieniędzy i długo nie będzie “sie mieć” na dokończenie pierwszej. SLD ma szanse wzmocnić się w stolicy, jeśli w niedzielę zmobilizuje swój elektorat. Jeśli elektorat bacznie przestudiuje listy kandydatów i wybierze kompetentnych, uczciwych i samodzielnych, a nie uległych. Nie potrzebujących Unii Wolności i prezydenta Piskorskiego jako przewodników stada. Inaczej za pół roku wybrańcy westchną “sie ma”, a wyborcy zaklną znów “sie nie ma”. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Piotr Gadzinowski