Co się stało z partią ludu?

Co się stało z partią ludu?

epa08689587 A supporter holds a banner prior to US President Donald J. Trump's 'Great American Comeback' campaign event in Moon Township, Pennsylvania, USA, 22 September 2020. The United States Presidential election is slated for 03 November 2020. EPA/DAVID MAXWELL Dostawca: PAP/EPA.

Amerykańscy demokraci stracili białą klasę robotniczą. Żeby odsunąć Trumpa od władzy, muszą ją odzyskać To już powoli staje się tradycją. Zbliżają się wybory i duże gazety – wielkomiejskie dzienniki z Waszyngtonu, Nowego Jorku czy Bostonu – wysyłają swoich reporterów do serca Ameryki. Pytania, z którymi jadą oni do interioru, by poznać krajan, są niezmienne: „Co ci ludzie, zwykli ludzie, mają w głowie?”. Z jakiego powodu – zastanawiają się z zaskakującą regularnością redaktorzy gazet – robotnik, gospodyni domowa czy rencista z amerykańskiej prowincji chcą poprzeć republikanów, partię milionerów, choć sami ledwie wiążą koniec z końcem? Matt Taibbi, złośliwy reporter i komentator polityczny, ujął to w nawet zwięźlejszy sposób: „Dlaczego nas nienawidzą?”. Bo rzeczywiście o to chodzi – o rosnącą niechęć zwykłych ludzi do elit, mediów i partii politycznej, które wszystkie deklarują, że są po ich stronie. I tak co cztery lata. Ta debata ma wszelkie cechy rytuału. Powtarza się w regularnych cyklach, wymaga deklamowania tych samych formuł i zaklęć, ma swoich kapłanów i święte księgi. Jednak problem, którego dotyka, nie jest mitem. Amerykańskie media tak uparcie – czasami wręcz komicznie brnąc tymi samymi koleinami – wracają do tematu, bo i on uparcie nie chce zniknąć. Partia Demokratyczna, która zajmuje lewą stronę amerykańskiej sceny politycznej, budzi coraz większą niechęć ludu. Ci sami, o których demokraci obiecują walczyć, często najmocniej odrzucają program, język i styl tej partii. Klasa robotnicza i niezamożni biali – jak to było w 2016 r. – nierzadko woleli poprzeć Trumpa, niż przedłużyć rządy demokratów, ich partii, w Waszyngtonie. To zjawisko ma już pół wieku historii – i choć napisano o nim tuziny analiz i książek, nikt jeszcze nie był tak mądry, by znaleźć receptę. A tegoroczne wybory są zdaniem wielu wręcz powtórką z 1970 r., gdy to wszystko się zaczęło. Co z tą prowincją? W tym roku znak, że należy rytualnie się pochylić nad problemem klasy robotniczej, dał „New York Times”. Wysłannik nowojorskiej gazety pojechał miesiąc przed wyborami do miasteczka w niezwykle ważnym dla wyniku stanie Pensylwania, żeby zdać relację z „bitwy o białą klasę robotniczą”. Warto przybliżyć ten reportaż, bo znać jeden taki tekst, to jak znać je wszystkie. Reporter przyjeżdża na postprzemysłową pustynię gdzieś w Pensylwanii (w innym wariancie: do Ohio albo Michigan), do miejsca, gdzie po latach świetności fabryk i zakładów produkcyjnych zostały tylko wspomnienia i ruiny. Na miejscu spotyka ludzi o słowiańsko lub irlandzko brzmiących nazwiskach, potomków ciężko pracujących imigrantów, którzy przez całe pokolenia – od kiedy dziad lub pradziad dobił do brzegów Ameryki – pracowali w kopalni, hucie, montowni samochodów. W pewnym momencie jednak w życiu tych ludzi pojawia się tragedia: inwalidztwo, bezrobocie, choroba jednego z członków rodziny, uzależnienie od narkotyków lub opiatowych środków przeciwbólowych. I gdy ta tragedia przychodzi, okazuje się też, że na miejscu już nie sposób zarobić na życie, choćby każdy członek rodziny chciał pójść do pracy na dwie zmiany. Nie ma już huty, kopalni, fabryki – można pracować w markecie albo w całodobowej restauracji. Ale ile osób w kilku- czy kilkunastotysięcznym miasteczku może się zatrudnić w marketach bądź knajpach? Czy są tu rasiści? Ci sami ludzie włączają potem telewizor i słyszą, że politycy Partii Demokratycznej i elity medialne mówią dużo o problemach mniejszości, prawach terrorystów osadzonych w Guantanamo i łamaniu praw człowieka w Chinach. Ale nie mówią o nich. Gdy pojawia się temat gospodarki, gadające głowy w telewizorze opowiadają o wolnym handlu i wsparciu dla innowacji, ale nie sposób się dowiedzieć, czy będzie praca dla zwykłych ludzi. I dlaczego wciąż zamykają zakłady na prowincji, przecież ludzie chcą pracować! Co gorsza, z radia i telewizji ci zwykli Amerykanie słyszą, że są rasistami, seksistami, homofobami. Jedyny kanał, gdzie nie czują się poniżani czy pouczani, to prawicowy Fox News i przemówienia konserwatywnych kaznodziejów. Od nich wiele nauczył się też Trump, który w oczach białych wyborców z klasy robotniczej jawi się jako swój. Bo choć opływa w luksusy i żeni się z modelkami, to nigdy nie wmawia im, prostym facetom, że coś jest z nimi nie tak. Ludziom wydaje się, że prezydent i jego partia akceptuje ich takimi, jakimi są – niedoskonałymi. Reporterzy „New York Timesa” dobrze pokazali –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 44/2020

Kategorie: Świat