Putin, Merkel, Łukaszenka, Białorusini… Każdy walczy o co innego Białoruś zaczyna się 200 km na wschód od Warszawy. Od kilkunastu dni mamy tam bunt i sytuację absolutnie wyjątkową. A Polska? Dała się zaskoczyć. Mińsk, wybory, protesty – to wszystko, jeśli popatrzymy na reakcję polskich polityków, okazało się dla nich niespodzianką. Wydarzenia na Białorusi pokazują miałkość polskiej polityki wschodniej i Polski jako takiej. Bo, po pierwsze, Polska nie miała rozeznania, co się dzieje u jej sąsiada, jakie panują tam nastroje. Po drugie, nie wiemy, w którym kierunku to wszystko może się rozwinąć. I to nie dlatego, że sytuacja szybko się zmienia, po prostu nie wiemy, kto jakimi siłami dysponuje. A po trzecie – nie ma Polski wśród tych, którzy o rozwiązaniu sprawy Białorusi dyskutują. A kto jest w tym gronie? Najogólniej można powiedzieć, że na tamtejszą sytuację wpływają cztery ośrodki. Dwa zewnętrzne i dwa wewnętrzne. Czyli – Zachód i Rosja oraz białoruska władza i zbuntowane społeczeństwo. Zachód Zachód to w tej chwili Niemcy. Bo właśnie Angela Merkel narzuciła Europie agendę prowadzenia sprawy Białorusi. Dobrze to było widać podczas teleszczytu Unii Europejskiej. Jego konkluzje były bardzo jasne. Przywódcy Unii ogłosili, że nie uznają wyników wyborów podanych przez władze Białorusi i uważają, że zostały one sfałszowane. Choć, dodajmy, nie oznacza to, że nie uznają Aleksandra Łukaszenki za szefa państwa. W tej sytuacji Unia poparła ideę przeprowadzenia nowych wyborów, z zastrzeżeniem, że powinna to być decyzja samych Białorusinów – nie wykluczając z tego grona Łukaszenki. Ogólnie więc Unia poparła demokrację na Białorusi, ale chciałaby, żeby w tej sprawie dogadali się sami Białorusini. A co zamierza zrobić, żeby do tego dogadania się ich zachęcić? Otóż planuje w niedalekiej przyszłości nałożyć sankcje (typu zakaz wjazdu oraz zamrożenie majątku na terenie Unii) na „znaczącą liczbę” ludzi z aparatu władzy, którzy odpowiadają za przemoc oraz fałszerstwa wyborcze. Chce też wesprzeć opozycję, dając środki na pomoc dla represjonowanych, na wolne media itd. Ale nie jest to zawrotna suma, bo określono ją na 2 mln euro. No i w apelu do świata przywódcy unijni napisali, że „wszystkie strony, w tym państwa trzecie, powinny wspierać proces pokojowego i demokratycznego dialogu”. Co oczywiście jest apelem (bądź ostrzeżeniem) wystosowanym do Rosji. Żeby w sprawach Białorusi nie interweniowała militarnie. O tym zresztą mówiła na szczycie Angela Merkel, relacjonując swoją telefoniczną rozmowę z Władimirem Putinem – o niedopuszczalności rosyjskiej ingerencji „pod pretekstem zapobieżenia ingerencji zachodniej”. Jak widać, za wielkimi słowami nie kryje się zbyt wiele treści. Sankcje ludziom Łukaszenki nieszczególnie szkodzą, bo oni i tak rzadko jeżdżą na Zachód. A pomoc dla opozycji jest symboliczna. Skąd ta powściągliwość? Rzecz jest chyba łatwa do wytłumaczenia. Unia nie ma ani siły, ani ochoty rozszerzać swoich wpływów poza wschodnią granicę Polski; interesu w tym również nie ma. „Białoruś to nie Europa”, mówił jeden z dyplomatów francuskich i to oddaje myślenie wielu Europejczyków. Unia nie ma też pieniędzy, które trzeba by zainwestować w białoruską transformację w wypadku wygranej demokratów. Nie chce konfliktować się z Rosją, bo i tak jest zmęczona sankcjami nałożonymi na Moskwę w związku z wydarzeniami na Ukrainie. Europa ma poza tym w pamięci skutki nieudanych rewolucji na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce, męczą ją kłopoty Ukrainy. Innymi słowy, idealne rozwiązanie dla Unii byłoby takie, gdyby proces demokratyzacji i otwierania gospodarki na Białorusi odbywał się w sposób kontrolowany. Tak, żeby nie drażnić Rosji. Żeby nie wywoływać turbulencji. Spokojne zmiany, z naciskiem na spokój – to plan Unii. Rosja A plan Rosji? Pewne jest w nim jedno – długofalowym zamiarem Władimira Putina jest odbudowa dawnego ZSRR. Czyli ponowne związanie Białorusi z Rosją. Co z punktu widzenia Moskwy istotne, ten proces zachodzi. Gospodarki obu państw są coraz bardziej wspólne, Białoruś stanowi część Euroazjatyckiego Sojuszu Ekonomicznego, jest uzależniona od rosyjskiej ropy i gazu i jest w Rosji zadłużona. W dodatku przyjaźnie nastawieni do Rosji są sami Białorusini, aczkolwiek zjednoczenia z Moskwą chciałoby ledwie 7%. Dla większości obywateli (ponad 70%) najlepszy jest obecny format relacji. Ledwie 5-7% ankietowanych chciałoby zrywać więzi z Rosją. Widać to było zresztą podczas protestów – nie wznoszono na nich, jak np. podczas kijowskiego Majdanu,