Się zaczęło
Drgnęło w kampanii wyborczej. Siedząc na Mazurach, słucham Radia Olsztyn i wiem, że codziennie w tym rejonie pojawia się nowy komitet wyborczy i opowiada o swoich kandydatach niestworzone rzeczy, z których wynika, że każdy z nich to jak nie Mojżesz, to Mesjasz, każdy przeprowadzi nas suchą stopą przez zabagnione morze i zaprowadzi do miejsca, gdzie już na pewno tym razem manna posypie się z nieba. Później, jeżeli wygra, jak już przykręci tę mosiężną tabliczkę ze swoim nazwiskiem do sejmowej ławy, najczęściej dochodzi do wniosku, że jedynym obywatelem, który potrzebuje wsparcia i pieniędzy, jest on sam. Tak czy inaczej, kampania nabiera rumieńców – wstydu z naszej strony, jako takich z tamtej. Pojawiają się nowe hasła i kontrhasła. Sam widziałem na jakimś kubiku pod zdjęciem Lecha Kaczyńskiego i hasłem bodajże „Argumenty i rzeczowość” dopisane sprejem „dawniej Prawo i Sprawiedliwość”. Po warszawce krąży też taki oto przedwyborczy żarcik: – Do kiedy Jan Maria Rokita będzie premierem? – Do wyborów. I wcale nie jestem pewny, czy tego dowcipu nie wymyślił ktoś z przyszłej koalicji. Dzisiaj, szykując się do napisania tego felietonu, słuchałem Waldemra Pawlaka, który opowiadał w radiu, że jego partia powinna otrzymać w najbliższym parlamencie co najmniej 10% głosów, ale żebyście słyszeli, jakim głosem to opowiadał – tak jakby był ciężko chory, i to nawet nie wiadomo na co, ale na depresję na pewno. No nie ma lekko. Przekonać ludzi do tego samego, patrząc na tych samych, którzy się pchają do tego samego, mówiąc nam, że tym razem będzie inaczej, to trzeba będzie w nas większej wiary niż ojca Rydzyka, że zjednoczy polską prawicę. Chociaż wyczytałem w jakiejś gazecie, że ta wiara już mu się skończyła. Mnie osobiście ze wszystkich ogłoszeń, jakie gdziekolwiek się ukazywały w ostatnich czasach, podobało się to, które się ukazało w „Gazecie Siedleckiej”. A brzmiało ono tak: „Były zomowiec wytrzepie dywany”. Chociaż ten postawił na jakość. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint