Oficjalna propaganda lekceważy wykryte i krytycznie ocenione przez amerykańskie media i dyplomację przekręcenie słów Obamy przez reżimową TVP (a przy okazji przez niektórych czołowych polityków PiS). Udając, że nic się nie stało, przedstawia warszawski szczyt NATO jako wydarzenie historyczne, bez precedensu i oczywiście jako wielki sukces polskiej polityki zagranicznej. Tymczasem sama już próba manipulowania słowami amerykańskiego prezydenta była dla Zachodu dostatecznym potwierdzeniem tego, że w Polsce źle się dzieje, a obecne władze nie dość, że są bałamucącymi własną opinię publiczną krętaczami, to jeszcze pozwalają sobie na nietakt wobec prezydenta Stanów Zjednoczonych. Obrażanie najważniejszego sojusznika jest – najdelikatniej mówiąc – niezbyt mądre i dla Polski w najwyższym stopniu szkodliwe. Jakie jeszcze osiągnięcia, oprócz tego „sukcesu”, odnotowała polska dyplomacja? Politycy PiS trąbią we wszystkich mediach, że dopiero teraz Polacy mogą czuć się bezpiecznie, ponieważ na szczycie zadecydowano o wzmocnieniu wschodniej flanki NATO. Zdają się przy tym nie zauważać, po pierwsze, że to wzmocnienie jest zaledwie symboliczne. Cóż bowiem realnie znaczą te bataliony wobec potencjału wojskowego ewentualnego przeciwnika, za jakiego uważana jest Rosja? Po drugie, nie zauważono, czy też nie chciano zauważyć, że NATO nie chce nie tylko militarnej, ale nawet politycznej konfrontacji z Rosją. Rosja, dokonując aneksji Krymu, co było naruszeniem integralności terytorialnej innego państwa, nie tylko pogwałciła prawo międzynarodowe, ale też złamała niepisaną, lecz powszechnie respektowaną zasadę stałości granic w Europie, postanowienia memorandum z Budapesztu z 1994 r., wreszcie ustalenia między nią a NATO. Jednak Zachód próbuje udawać, że porozumienia te nie zostały zerwane i wobec tego nie obowiązują, ale że jedynie zostały przez Rosję jednostronnie naruszone, przeciw czemu nieśmiało i nieskutecznie protestuje. Przy czym Rosja najwyraźniej się tym nie przejmuje i ani myśli oddawać Krym Ukrainie. Dlatego, czując się nadal związane tymi porozumieniami, NATO nie decyduje się na stałe umieszczenie w Europie Środkowej i Wschodniej swoich baz i dużych jednostek wojskowych, lecz rozmieszcza tu symboliczne oddziały, i to na zasadzie rotacyjnej. Pokazuje w ten sposób Rosji, że nie uważa, aby wspomniane porozumienia, jednostronnie przez nią pogwałcone, przestały obowiązywać, i udaje, że się do nich stosuje. Stąd ta rotacja, a nie osadzanie jednostek wojskowych na stałe. Najwyraźniej NATO, a w szczególności Ameryka, jeśli nawet Rosji się nie boi (choć chyba jednak trochę się boi, pamiętając, że rosyjski arsenał nuklearny jest większy niż arsenał nuklearny państw NATO), to potrzebuje jej zarówno dziś, jak w przyszłości. Na przykładzie Syrii widać, że bez udziału Moskwy rozładowanie tam konfliktu nie wydaje się możliwe. Analitycy amerykańscy od dawna mówią, że bez współpracy czy nawet pomocy Rosji powstrzymanie islamskiego terroryzmu, nie mówiąc już o jego likwidacji, nie wydaje się możliwe. Rosja postrzegana jest w Europie Zachodniej jako wielki rynek zbytu, ponadto jako eksporter surowców, przede wszystkim ropy i gazu. W amerykańskiej, globalnej perspektywie Rosja jest uważana za przeciwwagę dla Chin i odgrywa ważną rolę w geopolitycznej układance. Członkostwo w NATO jest jedyną gwarancją naszego bezpieczeństwa, trudno powiedzieć, czy skuteczną, ale innej nie mamy. Nasza programowa antyrosyjskość, te groteskowe gesty ministra Macierewicza – nie wiem, czy bardziej Rosję drażnią, czy śmieszą, ale na pewno cieszą. Osłabiają bowiem zaufanie zachodnich sojuszników do Polski i osłabiają wschodnią flankę NATO znacznie bardziej, niż są w stanie ją wzmocnić rozmieszczone tu rotacyjnie bataliony. Jeśli do tego dodać, że nie tylko Europa Zachodnia, ale nawet państwa Grupy Wyszehradzkiej chcą z Rosją robić interesy, a nie ją izolować, staje się jasne, że Polska rozbija tak konieczną jedność NATO i Unii Europejskiej i coraz bardziej izoluje się od sojuszników. Do tej izolacji przyczynia się także ocena wewnętrznej sytuacji naszego kraju, coraz drastyczniej łamiącego standardy przyjęte w państwach NATO i Unii Europejskiej. Jak tak dalej pójdzie, postrzegani będziemy coraz bardziej jako ciało w tych sojuszach obce. Obce, czyli też takie, za które nie chce się umierać, jak niegdyś nie chciano umierać za Gdańsk. Przy takiej pozycji Polski, izolującej się, tracącej autorytet wśród sojuszników, art. 5 traktatu NATO może się okazać papierową, pustą deklaracją. Mam nadzieję, że nie będziemy musieli przekonywać się o tym na własnej
Tagi:
Jan Widacki