Robert Silverberg to pisarz osobliwy. Bezspornie jeden z najlepszych amerykańskich twórców SF, twórca koncepcji metafizycznych przekształceń, a zarazem kreator przedziwnych przygód i pejzaży. Wymyśla osobliwe stwory, zadziwiające krainy i po prostu pisze znakomite książki. Nie wszystkie jednak – bo obok nich znajdziemy absolutne knoty. Tak, że jest zarówno autorem świetnych “Kronik Majipooru”, jak i książek bardziej wątpliwych. Napisał tego mnóstwo, jak to pazerny Amerykanin, zresztą po prawdzie nie wiem, czy jeszcze żyje, bo pisze od dawna. Ale to tylko tak mimochodem, bo sam chcę pisać o czymś zgoła innym, chociaż z Silverbergiem związanym. Od dawna leżą u mnie jego “Maski czasu”, aż doczekały się stosownej chwili, to znaczy jakiejś mojej choroby i odrobiny luźniejszego czasu. Sama książka trochę nudzi. Rzecz się dzieje w roku 1999, zjawia się człowiek z przyszłości i odgrywa rolę kogoś w rodzaju Mesjasza. Zaciekawiło mnie coś innego – wizja końca stulecia. Otóż książka powstała w roku 1968, czyli na trzydzieści parę lat przed omawianymi w niej wypadkami. Typowa SF, z epoki największego jej rozkwitu. W tymże roku, 1999, który minął sobie dość spokojnie rok temu, miały być już osiedla na księżycu, znakomity system komunikacyjny – ruchome szosy, sterowanie automatyczne samochodów i różne różności. Ale zarazem działa zupełnie nowy Kościół “apokaliptystów”, obejmujący całą Ziemię, a wieszczący bliską zagładę, czy też otworzenie się niebios, czy także wszystko naraz. Miasta są ogromne, na przykład Waszyngton liczy sobie 30 mln. Architektura jest osobliwa – ściany, dachy i podłogi nieustannie zamieniają się miejscami. W użyciu są pancerze energetyczne i “neurobicze” i tak dalej, i tak dalej. W sumie wizja zupełnie chybiona, wynalazki, których nie dokonano, za to komputery to prawdziwe gmachy. Cóż, pomylili się właściwie wszyscy, nie tylko futurolodzy literaccy, ale całe instytucje, jak sławny klub czy Komitet Rzymski. To bardzo niebezpieczne zajęcie przepowiadać coś ze ścisłym terminem spełnienia. Czas biegnie szybko, a czto napiszesz pierom, nie wyrubiesz taparom. Dworujemy sobie dzisiaj z futurologicznych wizji XIX wieku – w niebie miało być gęsto od balonów, a ulice Paryża miały być nieprzejezdne z powodu stosów końskiego łajna. Zresztą rzeczywiście ulice wielkich miast są dzisiaj nieprzejezdne, ale z zupełnie innych powodów. Wróćmy jednak do Silverberga, jego perspektywa była, bądź co bądź, o wiele krótsza. Otóż coś w rodzaju ruchu apokaliptyków rzeczywiście się pojawiało, lecz na skalę stokroć skromniejszą – jakaś mesjaszka na Ukrainie, coś tam w Japonii, tylko chyba w Polsce nic z tych rzeczy. Natomiast sceny opisywane przez niego – masowe demonstracje, słuchanie ogłuszającej muzyki, nagość, swoboda seksualna, malunki na ciele itp. – rzeczywiście mają miejsce, ale przy zupełnie innej okazji. Mianowicie na stadionach podczas jakichś modnych koncertów i na festiwalach techno, które toczą się rzeczywiście przez całą Europę i świat. Nie są to bynajmniej zwiastuny zagłady, a przeciwnie, wydarzenia radosne, chociaż mnie osobiście niewiele obchodzą. Ale gdybym miał o czterdzieści lat mniej? Nie wiem, jak Zagłoba, nigdy nie lubiłem tłoku. Ciekawe, że dla Silverberga seks był po trosze znamieniem “cywilizacji śmierci”, chociaż katolikiem to on chyba nie jest. A teraz, na przełomie stuleci, to nie jest zmartwienie futurologów, lecz raczej kościelnych dostojników, którzy ustawicznie wierzą, że wrócą czasy wiktoriańskie. Czy może po prostu w to, że co by tam się nie mówiło, seks pozostaje grzechem. Zresztą grzech nie grzech, seks jest i będzie w jeszcze większym stopniu kamieniem węgielnym nowej obyczajowości, niekoniecznie związanym z apokalipsą. Nie da się zlikwidować filmu, telewizji, Internetu, a to właśnie trzeba by zrobić koniecznie, żeby zawrócić wstecz. Przy czym ja naprawdę nie usiłuję nikogo przekonać, co byłoby lepsze, a co gorsze. Ale seks przestał być tabu i zetchaeny mogą stawać na głowie, ale już nic tego nie wyjdzie. Król jest nagi, a królowa też. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Piotr Kuncewicz