Siły natury
Może się wydawać dziwne, że woda, która sprawia wrażenie miękkiej i delikatnej, potrafi powodować zniszczenia ogromnych rozmiarów. Należy sobie jednak uświadomić, że jeden metr sześcienny cieczy waży jedną tonę! Podoceaniczne ruchy wielkich płyt kontynentalnych powodują z reguły akcję dwufazową. Najpierw, jak to wielokrotnie zaobserwowano, przybrzeżny ocean cofa się w granicach jednego kilometra, a potem powracająca fala uderza w brzeg z przyśpieszeniem osiągającym osiemset kilometrów na godzinę. Tak wielkie masy wody nie są oczywiście „miękkie”, lecz działają jak gigantyczny stalowy młot. To właśnie sprawia, że fala tsunami, zwłaszcza ta uruchomiona wstrząsami kontynentalnej płyty, ocenianymi na dziewięć stopni w skali Richtera, niszczy wszystko na swojej drodze, pozostawiając za sobą jedynie szczątki niesłychanie drobno zmielonych obiektów. Naporowi takiego uderzenia nic nie może się ostać. Ludzie, nienawykli do obserwacji ani doświadczenia takich żywiołów, nie zdają sobie sprawy, jak potężną energię kryją w sobie rozpędzone ściany wody, które mogą łatwo przekroczyć dziesięć metrów wysokości. Koszmar, który przeżyli mieszkańcy obszaru na południu od brzegów Tajlandii oraz Sumatry i Malediwów, przebiegał właśnie według tego fatalnego scenariusza. Zapobieganie takim katastrofom jest bardzo trudne, ponieważ fala tsunami, powstając nagle i poruszając się z chyżością samolotu odrzutowego, daje ostrzeżonym niezmiernie mało czasu na ewentualną ucieczkę. Nie bardzo nawet jest gdzie przed nią się ukryć, zaś jej początkowa faza wydaje się dosyć niewinna. Chociaż na wczesnym etapie tsunami można podjąć pewne kroki zapobiegawcze, zwłaszcza w postaci urządzeń przypominających boje pływające, są one niestety bardzo kosztowne. Dokładne obliczenie niszczącej energii kinetycznej fali tsunami jest dosyć skomplikowane, ponieważ należy objętość uruchomionych i rozpędzonych wód pomnożyć przez ich przyśpieszenie, co bardzo trudno jest ustalić. W przypadkach fal tsunami mamy do czynienia z wyzwolonymi nagle siłami natury, wobec których wciąż jeszcze pozostajemy właściwie całkowicie bezradni. 5 stycznia 2005 r. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint