Siódmoklasiści idą w nieznane

Siódmoklasiści idą w nieznane

Kulminacja problemów związanych z reformą dopiero przed nami Piszę te słowa parę dni przed zapowiadaną na sobotę 21 kwietnia demonstracją Związku Nauczycielstwa Polskiego przed Ministerstwem Edukacji Narodowej. Wszystko wskazuje, że tłumów na niej nie będzie. Podobny pogląd przedstawił na swoim blogu w „Polityce” znany łódzki licealny polonista Dariusz Chętkowski. Pożalił się, że jako prezes ZNP w swojej szkole będzie jedynym jej przedstawicielem w stolicy, a i to bez entuzjazmu. Jest kilka powodów takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, początkowy szok związany z decyzją o likwidacji gimnazjów już minął. Nauczyciele tych szkół zaczęli się odnajdować na nowym edukacyjnym rynku pracy, decyzję uznali za nieodwracalną, więc bardziej ich zajmują indywidualne „strategie przetrwania”. Skądinąd polityczny kalendarz reformy minister Zalewskiej jest policzony znakomicie – przed wyborami parlamentarnymi 2019 r. nie będzie już po gimnazjach śladu i (prawie!) każdy gimnazjalny nauczyciel jakoś się urządzi. Po drugie, najbardziej zainteresowana rozwojem swoich dzieci grupa rodziców walczących o uwzględnienie w reformie specyfiki szkół związanych ze szczególnymi uzdolnieniami odniosła częściowy sukces w przypadku szkół i klas sportowych, artystycznych i językowych. Otwarta pozostaje kwestia dzieci wybitnie uzdolnionych matematycznie. Gdyby MEN wykazało się większą elastycznością w tworzonych przepisach i wcześniej załatwiło sprawę ich edukacji w szkole podstawowej (w ten sam sposób), to mam wrażenie, że również protestów rodziców nie byłoby widać. Ogromna sztywność regulacji nie wychodzi tej reformie na dobre. Nie tylko zresztą tej. Nawet na poziomie ministra nie można bez karkołomnej ekwilibrystyki prawnej rozstrzygać nadzwyczajnych, indywidualnych sytuacji, choć przy takiej uniformizacji i formalizacji systemu szkolnego jak w Polsce nawet trafione (!) regulacje dają pozytywne skutki w 95% przypadków, ale w 5% są po prostu szkodliwe. Znajdzie to szczególnie negatywne odbicie w wyborczym roku 2019. Dałoby się wskazać jeszcze parę powodów spodziewanej niezbyt wysokiej frekwencji na tej demonstracji, ale przecież nie ona jest tu najważniejsza. Zacofane nowe liceum W szkole podstawowej przejście do nowego systemu nastąpiło dość gładko. Ogromna większość uczniów klas szóstych przeszła po prostu, nie zmieniając szkoły, do klasy siódmej, a dalej trafi do klasy ósmej. Podobnie jak 20 lat temu moja córka z uczennicy SP nr 164 przeistoczyła się gładko, nie zmieniając szkoły, w uczennicę gimnazjum nr 42 na ulicy Twardej w Warszawie. Jednak kulminacja problemów związanych z reformą dopiero przed nami. Przede wszystkim w roku 2019 pierwsi uczniowie trafią do zreformowanego czteroletniego liceum. A nie będzie to stare, dobre liceum z reformy prof. Władysława Bieńkowskiego (skądinąd, niestety, zapomnianego jednego z pierwszych opozycjonistów w PRL) z dobrze sprofilowanymi klasami (umożliwiającymi wybór pewnej indywidualnej ścieżki rozwoju) oraz klasami ogólnymi dla niezdecydowanych i zajęciami fakultatywnymi (w latach 90. była również możliwość profilowania, ale dopiero w klasach trzeciej i czwartej). „Szare eminencje” tej reformy, prof. Ryszard Legutko i prof. Andrzej Waśko, osoby kompletnie oderwane od szkolnych realiów czy doświadczeń ze współczesną młodzieżą, wywarły bowiem na projekt nowego liceum ogromny, wyjątkowo negatywny wpływ. Pisałam już o tym jakiś czas po wyborach, w grudniu 2015 r. („Licealiści w ciasnym mundurku”, PRZEGLĄD nr 50/2015). Wbrew wszelkim światowym tendencjom, galopującemu przyrostowi wiedzy naukowej, potencjalnie (!) przydatnej uczniom, oraz faktowi, że dziś do szkół maturalnych uczęszcza nie kilkanaście, jak do roku 1989, ale ponad 80% populacji, nowe liceum zdecydowanie zmniejsza możliwości rozwijania przez uczniów własnego potencjału czy realizowania swoich ambicji. Pogarsza również ich przygotowanie do studiów, zwłaszcza w dziedzinach decydujących o sukcesie Polski w zdominowanym przez technologię świecie (matematyce, fizyce, informatyce, chemii itd.). W liceum mają dominować, potraktowane ideologicznie, przedmioty humanistyczne, i to na poziomie szczegółowości dawnych licealnych klas humanistycznych. Oczywiście jest to pomysł utopijny, ale utopie już niejedną zrodziły tragedię. Na tę pułapkę natkną się jednak dzisiejsi uczniowie podstawówek dopiero w roku 2019. Dziś umysły ich i ich rodziców zaprząta zupełnie inny problem. Króliki doświadczalne W roku 2019 rozpoczną w liceach naukę dwie grupy uczniów – ostatni absolwenci likwidowanych gimnazjów (według kursu dawnego, trzyletniego liceum) oraz pierwszy rocznik absolwentów ośmioletniej szkoły podstawowej (według kursu nowego, czteroletniego). Rzecz jasna, uczyć się będą w osobnych klasach, do których będzie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2018, 2018

Kategorie: Opinie