Dzieła kochanków Prezesa długo nie przetrwają Witold Bereś – rocznik 1960, krakus, choć urodzony w Bytomiu, a wychowany na Opolszczyźnie. Dziennikarz, autor książek oraz scenarzysta, reżyser i producent filmowy, redaktor naczelny miesięcznika „Kraków i Świat”. Pana książka „Pokochać diabła” (Austeria, Kraków 2023) to rzecz o wielbieniu władzy i skutkach tej miłości dla środowisk intelektualnych, twórczych. Czy kochanie władzy jest grzechem? – Każdą władzę wybraną demokratycznie można lubić i nie ma w tym nic złego. Gorzej, gdy ktoś oddaje się władzy tylko dla zrobienia kariery, dla czerpania z tej miłości korzyści. Gdy w tym celu całuje rączki oraz liże tyłki tym z lewa i z prawa, sprzedając im swoją duszę. Ludzie władzy bardzo to lubią, nagradzają, dekorują. – Ks. Tischner opowiadał kiedyś anegdotę, jak to Józkowi urwało nogę na wojnie, a Cesarz wręczył mu order. Józkowi to nie pomogło, ale Cesarzowi i owszem… Tak, im władza bardziej jest autorytarna, tym chętniej wręcza medale, otacza się ludźmi kultury i sztuki. Każdy wie, że artyści to ludzie bardzo wrażliwi, ale równocześnie słabi psychicznie i łatwo ich kupić. A każdy despotyczny władca stara się być inżynierem ludzkich dusz. Pisze pan o Hitlerze, Stalinie i wielu innych tyranach naszego świata. Prof. Aleksander Krawczuk często mówił, że cesarze rzymscy zatrudniali setki dobrze wynagradzanych historyków i pisarzy, którzy porównywali ich w swoich dziełach do bogów, a przemilczali zbrodnie i inne niecne czyny. Kończy pan na latach Prezesa. Nazwiska pan nie ujawnia. – Nie ma sensu. Chciałbym tylko oświadczyć, że książka ukazała się kilka miesięcy przed wyborami, a więc nie znałem wyników. Nikt nie może mnie zatem posądzić, że po wyborach chcę Prezesowi dokopać. Oświadczam też, że książka nie jest napisana na zamówienie Donalda Tuska. Krytykuje pan nie Prezesa, ale ludzi kultury i nauki, którzy mu czapkowali, bili pokłony. – Ostatnie osiem lat pokazało marność, służalczość i wazeliniarstwo polskiej inteligencji, gotowej dla doraźnych interesów sprzedać duszę. Cytuję Marka Edelmana, który mi kiedyś powiedział i co napisałem w jednej z moich poprzednich książek: „Tak jak dają dupy intelektualiści, to nikt nie daje”. I miał rację, szczególnie widać to było w prasie, w telewizji. To nie było śmieszne, to było tragiczne. A jeśli chodzi o filmy, to przypomnę „Smoleńsk”, „Wyklętego”, „Historię Roja”… – Włazidupstwo było zawsze, ale w ostatnich ośmiu latach przekroczyło granice przyzwoitości. Na szczęście i tak duża część inteligencji zachowała wewnętrzną wolność. Artystom nie jest dzisiaj łatwo żyć, była okazja coś zarobić, więc korzystali. Kiedy zapytałem znanego nam obu znakomitego aktora Jerzego Trelę, dlaczego wystąpił w kilku bardzo kiepskich filmach i sztukach, fuknął na mnie: „Ja też czasem chcę mieć nową lodówkę!”. Może to w biedzie twórców leży przyczyna konformizmu i służalczości? – Pieniądze są oczywiście ważne, ale nie za cenę sprzedawania swojej duszy. Pytam w książce, czy któryś z Holendrów podlizuje się ministrowi kultury. W krajach, w których stosunki są bardziej normalne, twórcy mają gdzieś ministra, bo wiedzą, że liczy się ich talent, a nie ministerialne poklepanie. Niewątpliwie część naszych twórców z powodu biedy i braku życiowych perspektyw sprzedaje duszę temu, kto jest aktualnie przy władzy. Ten zachwyt diabłem jest wymuszony ich życiową sytuacją. Ale dlaczego w całej naszej historii było i jest tyle wazeliniarstwa? Jestem tego świadkiem od dzieciństwa, niestety, coraz z tym gorzej. Mój ojciec, Marian Konarski, artysta malarz, w 1955 r. namalował „Marsz lizusów” przedstawiający tłumy pochlebców wchodzących zwartymi szeregami do tyłka polityka, który najwidoczniej brzydzi się ich wazeliniarstwem i rzyga. W 1976 r., już w epoce Gierka, poszedłem do Władysława Machejka, redaktora naczelnego „Życia Literackiego” i zaproponowałem mu napisanie reportażu z fabryki wazeliny. Machejek, członek aparatu partyjnego, popatrzył na mnie jak na wariata i zapytał: „A dlaczego chcecie to zrobić?”. Odpowiedziałem mu: „Bo ja nienawidzę wazeliny!”. A on zaniemówił, chwilę pomyślał: „A wiecie, że ja też jej nie lubię, piszcie!”. Potem był dumny, że wydrukował tekst polityczny, a cenzura niczego się nie domyśliła. A w tym reportażu pracownicy fabryki mówili, że w naszych czasach bez wazeliny człowiek daleko nie zajedzie. – Ta wazelina za Stalina czy za Gierka była zupełnie inna niż obecna. W tamtej nie było tej porcji nienawiści i agresji, która jest w dzisiejszej.