Całe pokolenia Polaków hartowały się w walce o dostęp do budki telefonicznej Kiedy w USA konstruowano pierwszą budkę telefoniczną – w czerwcu mija właśnie 125 lat od jej postawienia – to ów doniosły fakt, że telefon trafił spod strzechy (na ogół spod bardzo bogatej, bo był on wówczas wynalazkiem dla nielicznych) na ulicę i każdy może z niego zadzwonić ot tak, podczas spaceru, został przez tygodnik „Scientific American” uznany za kolejny sukces amerykańskiej demokracji. W praktyce jako pierwsi docenili go policjanci i bandyci, czyli ludzie, dla których uliczny telefon był nieocenioną pomocą w pracy. Bardzo szybko też zyskał uznanie branży filmowej. Budki telefoniczne zaczęły się pojawiać już w filmach niemych, choć pełny urok sytuacji, w której głos słychać, a osoby nie widać, mogło oddać dopiero kino mówione. Do klasyki przeszła scena z komedii „Lęk wysokości” Mela Brooksa, w której bohater (grany także przez Brooksa), duszony kablem przez mordercę, wydaje dźwięki, coraz bardziej fascynujące jego rozmówczynię po drugiej stronie, doszukującą się w agonalnym rzężeniu odgłosów erotycznej ekstazy. W ostatniej chwili Brooks zdołał jednak nadziać swego prześladowcę na rozbitą szybę budki. Do nas automaty i budki dotarły niemal 100 lat temu. – Najpierw na dawne ziemie niemieckie. Początkowo montowano je wyłącznie w rozmaitych instytucjach, tak jak budka z naszego muzeum, która wcześniej stała w sądzie w Jeleniej Górze – mówi dyr. Jadwiga Domagała z Muzeum Poczty i Telekomunikacji we Wrocławiu. Budka jest elegancka, wewnątrz obita suknem, a światło elektryczne zapala się po naciśnięciu podłogi. Pierwsza pancerna Z domów prywatnych do budek telefony wyszły w II RP. Urządzenie, do którego wystarczyło wrzucić 5 gr, by porozmawiać, budziło niemałą sensację i szacunek, nawet wśród ówczesnych łobuzów, którym nie przychodziło do głowy, że coś tak niezwykłego można popsuć. Po wojnie to się niestety zmieniło. Automaty zaczęto instalować od końca lat 40, trzeba było wrzucić do nich 50 gr (tyle kosztowały wówczas dwie kajzerki). Dopóki były tylko na dworcach czy pocztach, jeszcze jakoś trwały. Ale pod koniec lat 50. w Warszawie, na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich, postawiono pierwszą budkę uliczną, zaraz potem następną, na placu Konstytucji, z miesiąca na miesiąc było ich coraz więcej. I systematycznie włamywano się do nich, by kraść monety, nie pomagały coraz solidniejsze, pancerne konstrukcje – na radzieckiej licencji będącej symbolem trwałości – wytwarzane przez krakowską fabrykę Telos. Im częściej apelowano, że telefon ratuje życie, tym bardziej ochoczo rozwalano je w drobny mak. „Budki telefoniczne były przedmiotem szczególnej agresji Polaków katolików. Urwać słuchawkę, rzecz w miarę prosta, ale rozbić całe pancerne urządzenie? A jednak i to się udawało”, pisał Ludwik Stomma. Nie była to jednak sprawa prosta, wymagała siły i łomu – no, chyba że się było Schwarzeneggerem z „Terminatora II”. Gdy chłopiec, którego chronił, poprosił o 25 centów, by zadzwonić do przybranych rodziców (potem, w rozmowie, zorientował się, że nie żyją, a w ich ciała wcielił się zabójca z przyszłości), rozbił dłonią automat i wygarnął garść monet. Automat pozostał sprawny, co oczywiście wystawiało dobre świadectwo amerykańskiej technice. Co za naród, znieczulica! W naszych filmach budki zaczęły „występować” w latach 60. – Budka telefoniczna była dość częstym elementem dramaturgicznym. Komizm filmowy budowano z reguły na tym, że automat psuł się akurat wtedy, kiedy nam bardzo zależało na tym, by się połączyć. Największe wrażenie zrobiła na mnie jednak nie komedia, lecz thriller „Telefon”, dziejący się wyłącznie w budce telefonicznej – mówi Krzysztof Teodor Toeplitz. W filmie tym bohater terroryzowany przez snajpera musi dzwonić do bliskich i przyznawać się im do rozmaitych niegodziwości. Wymiaru magicznego nabrała budka telefoniczna dzięki „Matriksowi” – zwłaszcza ta na obskurnej stacji metra State i Balboa. Tam właśnie troje bohaterów postanowiło przenieść się ze świata wymyślonego do realnego (w filmie braci Wachowskich służyły do tego telefony). Celny strzał agenta, który rozbił szybę budki i słuchawkę, sprawił, że Neo nie zdążył dokonać międzyświatowej podróży i musiał stoczyć z agentem porywający pojedynek. W polskim kinie budka telefoniczna służyła jednak głównie celom komicznym. Jerzy Gruza i Krzysztof T. Toeplitz,
Tagi:
Andrzej Leszyk