Ledwo umilkła wrzawa wokół procesów lustracyjnych kandydatów na prezydenta RP, a już pojawiły się nowe emocje, związane ze sprawami byłych premierów (W. Cimoszewicza i J. Oleksego). Widać już gołym okiem, że ustawa z 1997 r., zwana lustracyjną, okazała się w praktyce głębokim nieporozumieniem. Głośno więc mówi się o potrzebie jej znowelizowania. Nikt nie może teraz zaprzeczyć, że Sąd Lustracyjny, rozpoznając sprawy o rzekome kłamstwa lustracyjne czołowych osobistości życia politycznego kraju, nie dysponował pełnym materiałem dowodowym, na którym mógłby oprzeć orzeczenia nie wzbudzające żadnych wątpliwości. Archiwa byłej bezpieki zostały dawno zdekompletowane, częściowo zniszczone, bądź pogubione w zaułkach nowej władzy. W sprawie L. Wałęsy koronny dowód “znalazł się” w ostatniej niemal chwili! Jest oczywiste, że tego stanu rzeczy nie jest w stanie naprawić żadna nowelizacja. Nie ma bowiem sposobu na odtworzenie zaginionych dokumentów i zapewnienie osobom podejrzanym o zatajenie współpracy z organami bezpieczeństwa w latach 1944-1990 możliwości skorzystania na swą obronę z dowodów, które zostały bezpowrotnie utracone, bądź istnieją w postaci szczątkowej. Zamiast więc podejmować beznadziejną próbę poprawienia “niereformowalnej” ustawy, trzeba ten poroniony akt w całości uchylić i oszczędzić znękanemu kryzysem społeczeństwu widoku kolejnych, gorszących scen z życia “wyższych sfer”. Lustracja w obecnym kształcie narusza prawo każdej jednostki do obrony przed niesłusznymi zarzutami. Nie we wszystkich wprawdzie sprawach rozpoznanych dotąd przez Sąd Lustracyjny postępowanie było wadliwe z powodu luk dowodowych. Prawdziwość, bądź nieprawdziwość oświadczeń lustracyjnych złożonych przez niektórych uczestników tych procesów została dowiedziona na podstawie zachowanych dowodów. Nie jest to jednak argument za kontynuowaniem lustracji. Wszyscy obywatele są w sądach równi wobec prawa, muszą mieć zatem w procesie równe szanse obrony. Los osoby lustrowanej nie może zależeć od przypadkowego istnienia (lub nieistnienia) w jej sprawie dowodów świadomej współpracy z organami bezpieczeństwa PRL. Nie można też przejść do porządku nad wielokrotnie wysuwanym zarzutem, że Sąd Lustracyjny jest sądem “kapturowym”, ponieważ nazbyt często naruszana jest w nim zasada jawności rozpraw, która stanowi jedną z podstawowych zasad kodeksu postępowania karnego (mającego odpowiednie zastosowanie w procesach lustracyjnych). Ustawa lustracyjna jest wyraźnie niezgodna z fundamentalną zasadą demokratycznego państwa prawnego, która nakazuje traktować każdą osobę podejrzaną o popełnienie czynu niezgodnego z prawem za niewinną dopóty, dopóki jej wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym orzeczeniem właściwego sądu. Osoby uznane są winnych “kłamstwa lustracyjnego” przez sąd I instancji są pozbawiane stanowisk na mocy nieprawomocnych wyroków tegoż sądu mimo zaskarżania ich w sądzie apelacyjnym (przykład M. Jurczyka). Dwuinstancyjność w procesach lustracyjnych jest formalnie przewidziana, ale w praktyce orzeczenie sądu wyższej instancji może przywrócić zainteresowanemu, który przegrał sprawę w Sądzie Lustracyjnym, jedynie cześć, ale nie stanowisko, jeśli w międzyczasie je utracił. Przeciw lustracji w obecnej postaci można nawet wysunąć zarzut natury zasadniczej, ustrojowej. Lustracja jest bez wątpienia akcją czysto polityczną, aktem rozrachunku z dawną elitą władzy i jej adherentami. Mówi się wręcz, że zwycięska klasa polityczna postanowiła w ten sposób rozprawić się ze swymi przeciwnikami i zamknąć im dostęp do rządzenia państwem w odwecie za komunistyczne rządy. Dopuszczalność prowadzenia walki politycznej takimi metodami w demokratycznym państwie prawnym jest co najmniej wątpliwa. Nie ulega natomiast kwestii, że powierzenie sądom przeprowadzenia tej akcji doprowadziło nieuchronnie do polityzacji wymiaru sprawiedliwości w sferze powierzonej sądownictwu lustracyjnemu. Sędziowie orzekający w tych sprawach pozostają pod nieustanną presją oczekiwań politycznych, a każde ich orzeczenie spotyka się z rozbieżnymi ocenami przeciwnych obozów. Dziennikarze i publicyści pomawiają sędziów o stronniczość, nie ufa im opinia publiczna. Ciężką i bezsensowną zniewagą był zarzut postawiony sędziom wykonującym to trudne i niewdzięczne zadanie, że ich uczestniczenie w procesach lustracyjnych jest haniebne. Podważenie autorytetu niezawisłych sądów to ogromna cena, jaką nasza młoda demokracja i państwo prawne płaci dziś za obłędną lustrację, która niczego nie buduje, a tylko wznieca nienawiść między rodakami. Taka była oto w tym szaleństwie metoda! Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Tadeusz Zieliński