Niezrównoważona pacjentka przez lata nękała chirurga plastycznego „Warszawa kryminalna II”, czyli drugi tom reportaży sądowych Heleny Kowalik, to zbiór głośnych procesów karnych toczących się w ostatnich latach w stołecznych sądach. Autorka tak dobiera tematykę spraw, aby tworzyły panoramę charakterystycznych przestępstw we współczesnej Warszawie. Wśród nich znalazł się niedawno sklasyfikowany jako przestępstwo stalking, czyli uporczywe, złośliwe nękanie za pomocą SMS-ów, telefonów, e-maili, podarunków itp., mogące wywołać poczucie zagrożenia. Zamieszczamy obszerne fragmenty reportażu o tym zjawisku. Helena Kowalik, Warszawa kryminalna II, Muza SA, Warszawa 2012 Nie miała w sobie nic, co sprawiałoby, że się ją zapamiętywało. Młoda, szczupła, ani ładna, ani brzydka. Bez szans w konkurencji z innymi pacjentkami prywatnej kliniki medycyny estetycznej. Marta P. była nijaka i nijaka była jej drobna dolegliwość. Z listy chirurgów wybrała dr. Adama Sidorowicza, bo polecił go lekarz jej ojca. Podał nie tylko nazwisko zdolnego kolegi ze studiów, ale i numer jego telefonu komórkowego. Pacjentka dostała receptę i propozycję spotkania w gabinecie jeszcze raz, w celu kontroli. Była jesień 2005 r. Przyszła, jak się umówili, po tygodniu, z dowodami wdzięczności: kawą, herbatą, jakimiś kadzidełkami z podstawką w kształcie Buddy. Chirurg był trochę zakłopotany. Jak zwykle w takich sytuacjach padły słowa: „Nie trzeba”, ale prezenty wziął. Po wyjściu pacjentki rozdał używki pielęgniarkom i uznał sprawę za zakończoną, zwłaszcza że młodej kobiecie nic już nie dolegało. Mylił się. Już następnego dnia zatelefonowała z przymilną prośbą, czyby nie polecił jej dobrego ginekologa. Polecił. Wkrótce potem szukała kontaktu z innymi specjalistami, m.in. endokrynologiem, kardiologiem. Doktor starał się być uprzejmy, choć tracił cierpliwość. Po wyczerpaniu listy specjalistów Marta P. przypominała się chirurgowi, wysyłając mu maskotki: misie, czerwone filcowe serduszka. A także płytę z piosenkami Stinga. Do tego MMS-y z romantycznymi krajobrazami i wyznaniami, że jej smutno, tęskni za bliskością drugiego człowieka. Trwało to ze dwa miesiące. Gdy pięć lat później dr Sidorowicz wspominał w wywiadzie dla Onetu początki znajomości z Martą, tłumaczył swój brak rozwagi depresyjną porą roku, samotnością młodego mężczyzny w długie jesienne wieczory i naturalną dla niego reakcją na kobiece łzy. (…) Nie dążył jednak do prywatnego spotkania i nigdy do niego nie doszło. Zamierzał wygasić tę znajomość. • Tymczasem Marta P. rozpalała się z dnia na dzień. Zastanawiał się, kiedy ona śpi, bo SMS-y zaczynała wysyłać o północy i trwało to do świtu. Rano znajdował w telefonie co najmniej kilkadziesiąt SMS-ów z wyznaniami: „kocham cię, misiu”, „tęsknię”, „przytul mnie”. Na jego służbowy adres przychodziły też listy z erotycznymi fantazjami w ich związku. Niszczył tę korespondencję, bo miał już narzeczoną Magdę, nie chciał jej denerwować. Któregoś dnia wszystko się wydało. Jego dziewczyna odwiedziła go w szpitalu, gdy miał dyżur, i pech chciał, że pielęgniarka przyniosła koszyk z prezentami dla pana doktora, który „zostawiła jakaś pani”. Narzeczona zajrzała do środka – pod białymi tulipanami znalazła wizytówkę Marty P., kubek z napisem „I love You” i już znany dr. Sidorowiczowi zestaw: czekoladki, kadzidełka, kolejna płyta Stinga. Awantura zakończyła się ostrym telefonem doktora do pani P. – nie życzy sobie takich przesyłek, poufałości itp. Odpowiedzią był perlisty śmiech w słuchawce: – O co ten hałas, o głupi kubek? Wieczorem, jak gdyby nigdy nic, dostał od niej MMS-a z misiem. Nazajutrz z kwiatkiem, balonikami, serduszkami. I tak kilkadziesiąt razy dziennie, zmieniała się tylko tapeta. Telefon raz po raz się blokował, bo nie nadążał odbierać wszystkich wiadomości. Oczywiście kasował korespondencję – niesłusznie, jak się okazało pięć lat później, gdy doszło do procesu. Bo musiał udowodnić, że Marta P. go nękała. A jedyną namacalną rzeczą, jaką mógł pokazać, była książka z jej dedykacją. Odkąd dowiedziała się, że pojechał ze swą dziewczyną na romantyczny weekend do Paryża, treść jej SMS-ów i e-maili wskazywała na silne emocjonalne rozchwianie. Raz wyznawała miłość, to znów groziła: „będę koszmarem twojego lajfu”. Doktor nie reagował, co doprowadzało ją do furii. Któregoś wieczoru dostał SMS: „Jak ci się podoba kurwa z 18?”. Nie rozumiał, o co chodzi, domyślił się kilka
Tagi:
Helena Kowalik