Samoloty wywiadowcze zbierają informacje, których nie są w stanie przechwycić satelity Zimna wojna już dawno przeszła do historii, a jednak mocarstwa, także te regionalne, szpiegują się nawzajem z coraz większym zapałem. W przestrzeni kosmicznej krążą wywiadowcze satelity, w gabinetach dyplomatycznych grasują “tradycyjni” agenci posługujący się sprawdzonymi metodami z czasów Maty Hari. Ważną rolę odgrywają też wciąż samoloty wywiadowcze. Kwietniowa kolizja szpiegowskiej maszyny Stanów Zjednoczonych z chińskim myśliwcem wywołała najostrzejszy chyba “kryzys dyplomatyczno-lotniczy” od 1960 r., kiedy to Sowietom udało się zestrzelić amerykański samolot wywiadowczy U-2 i wziąć pilota do niewoli. Teraz w ręce Chińczyków dostało się aż 24 członków załogi amerykańskiego samolotu wywiadowczego EP-3E Aries II, który w wyniku zderzenia doznał poważnych uszkodzeń i musiał awaryjnie lądować (a być może został do tego zmuszony przez chiński myśliwiec) na wyspie Hajnan. Drugi myśliwiec Pekinu, uczestnik kolizji, rozpadł się w powietrzu i runął do Morza Południowochińskiego, a po pilocie ślad zaginął. W końcu Pekin uwolnił amerykańskich pilotów. Jeszcze w latach 60. piloci-szpiedzy narażali życie, musieli bowiem wdzierać się głęboko w przestrzeń powietrzną obcego mocarstwa. “Na początku lat 60. odbywałem loty rozpoznawcze samolotem P-3, jednak nigdy nie zbliżyłem się do wybrzeża na odległość mniejszą niż 60 km”, wspomina amerykański emerytowany kontradmirał, Eric McVadon, były attaché wojskowy w Pekinie. Po zestrzeleniu U-2 nad ZSRR Pentagon oszczędzał życie swoich ludzi. Amerykanie wysyłali w głąb terytorium chińskiego samoloty bezzałogowe. Dalekie misje odbywały również maszyny U-2, w których jednak za sterami zasiadali Tajwańczycy. Do 1970r. pięć takich samolotów nie powróciło z wywiadowczych wypraw nad terytorium ChRL. Z czasem wyposażenie satelitów szpiegowskich stawało się coraz bardziej doskonałe. Obecnie wywiadowcza aparatura na orbicie jest w stanie odczytać leżącą na ziemi gazetę, czy rozpoznać podziemne struktury do głębokości kilku metrów. Satelity przechwytują również sygnały radiowe, radarowe itp. Zwiadowcze statki orbitalne nie są w jednak stanie “zawisnąć” nad każdym punktem Ziemi. Zazwyczaj Chińczycy czy Rosjanie dobrze wiedzą, kiedy przelatuje satelita Waszyngtonu i urządzają najważniejsze ćwiczenia wtedy, gdy niebo jest “czyste”. Aparaty kosmiczne często też nie są w stanie śledzić okrętów i rejestrować sygnałów elektronicznych z licznych mniejszych jednostek wojskowych. Dlatego też wywiad lotniczy zachował swoje znaczenie. Uprawiają go właściwie wszystkie liczące się militarnie państwa. Obecnie do naruszeń przestrzeni powietrznej przez szpiegowskie maszyny dochodzi rzadko. Sprzęt rozpoznania elektronicznego stał się tak skomplikowany i potężny, że samoloty mogą operować w strefie międzynarodowej. Inna rzecz, jak tę przestrzeń zdefiniować. W myśl prawa międzynarodowego, przestrzeń powietrzna danego państwa kończy się 19 km od jego wybrzeża. Chińczycy roszczą sobie jednak prawo aż do 320 km! Do kolizji nad Morzem Południowochińskim doszło około 110 km od Hajnanu, czyli nad wodami międzynarodowymi. Pekin jednak inaczej interpretuje tę sprawę. Amerykanie wykorzystują do najważniejszych misji rozpoznania lotniczego samoloty typu EP-3E zwane oficjalnie “World Watchers”, czyli “obserwatorami świata” i mające jako godło nietoperza z rozpostartymi skrzydłami. Załogi uroczo nazywają jednak tę maszynę “latającą świnią”. EP-3E to bowiem aparaty stare i powolne, z napędem śmigłowym, pozbawione uzbrojenia. Po raz pierwszy wzbiły się w powietrze w 1969 r. Rozwijają prędkość tylko 648 km na godzinę, za to mają zasięg ponad 4400 km. Samoloty te nie są przeznaczone do walki, lecz do zwiadu. Ich kadłub naszpikowany został urządzeniami tworzącymi Zintegrowany System Elektronicznego Rozpoznania Lotniczego (Aries), który obsługuje aż 20 ludzi z 24-osobowej załogi. System pozwala na przechwytywanie wszelkiego typu sygnałów elektronicznych – radiowych, radarowych, telefonicznych, e-mailów i faksów. Dane są zbierane, porównywane z informacjami przejętymi przez satelity i wysyłane za pomocą łączności satelitarnej do bazy. “Latająca świnia” przenosi również supernowoczesny automatyczny procesor głosowy, potrafiący zidentyfikować język rozmówcy, rozróżnić głosy poszczególnych rozmówców i ustalić ich pozycję geograficzną oraz wojskową, tj. wykryć, czy rozmowy prowadzone są z okrętu, samolotu czy też z naziemnej bazy. Na pokładzie pracują dwa zespoły – rozpoznania elektronicznego i rozpoznania komunikacyjnego. Ich pracę koordynuje dwójka kontrolerów, pomagająca koordynatorowi bojowemu. Ten ostatni integruje zebrane dane i wysyła je do innego
Tagi:
Marek Karolkiewicz