Śladami Argentyny

Prawo i obyczaje Nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Przestrogi tej nie wziął sobie do serca nasz czołowy neoliberał, Leszek Balcerowicz, wychwalając jeszcze niedawno, w książce pt. „Wolność i rozwój – Ekonomia wolnego rynku”, wydanej w 1995 r., radykalne reformy wprowadzone w Argentynie po objęciu władzy przez Carlosa Menema w 1989 r. Autor stwierdził w tej książce wyraźnie, że realizacja wspomnianych reform pod przewodnictwem ministra finansów, Domingo Cavallo, uczyniła Argentynę jednym z „najbardziej obiecujących krajów Ameryki Łacińskiej” (jw., s. 283). Dzisiaj jest to kraj zbankrutowany w skali niespotykanej w historii. Liberalną gospodarkę, czczoną tam do niedawna jak świętość, gnębi recesja. Argentyna należała niegdyś do najbogatszych krajów świata. Teraz szerzy się w niej przerażająca bieda. Stopa bezrobocia wynosząca w 1991 r. 6,5% wzrosła ponad trzykrotnie. Państwo utraciło całkowicie zdolność spłaty długu zagranicznego przewyższającego 130 mld dolarów. Tak oto przedstawia się sytuacja kraju, który, według naszego apologety gospodarki rządzonej „niewidzialną ręką rynku”, miał być naszym wzorem! L. Balcerowicz pisał, że radykalne reformy, m.in. argentyńska, miały znane w Polsce składniki: stabilizację pieniądza, liberalizację handlu zagranicznego, usunięcie barier wobec kapitału zagranicznego, prywatyzację sektora państwowego, usunięcie szczegółowej ingerencji państwa. Krach gospodarki argentyńskiej opartej na takich samych założeniach modelowych, co obecna gospodarka polska, stanowi więc dla nas poważne ostrzeżenie. Nie popadając w histerię, trzeba wnikliwie rozważyć, czy obecny kryzys finansów państwa w Polsce nie jest pierwszym symptomem nadciągającej katastrofy. Wskazuje na to m.in. identyczny jak w Argentynie poziom bezrobocia (20% w grudniu 2001 r.). Nasi ekonomiści myślą, podobnie jak do niedawna ich argentyńscy koledzy, że stabilizacja pieniądza i całkowite uwolnienie życia gospodarczego spod ingerencji państwa zapewnią powszechny dobrobyt. Jakże się mylą, sadząc, że w chwili recesji nie opuści ich Międzynarodowy Fundusz Walutowy! Okazuje się, że specjaliści z MFW wcale się dziś nie przejmują tragedią Argentyny, która tak samo jak Polska kierowała się wskazaniami Funduszu niczym wyrocznią niepodlegającą żadnej dyskusji. Przykład Argentyny może uzmysłowi wreszcie naszym „elitom” grozę sytuacji? Na razie ludzie odpowiedzialni za stan naszej gospodarki po załamaniu finansów państwa nie przedstawili szczegółowego i czytelnego planu wyjścia z kryzysu. Jedynym sposobem są cięcia budżetowe, które są wprawdzie doraźnie konieczne, ale same przez się nie gwarantują wzrostu gospodarczego, opanowania szalejącego bezrobocia i zmniejszenia obszarów biedy. Rząd szuka oszczędności w kieszeniach obywateli, zamiast zrewidować dotychczasowe ultraliberalne dogmaty, które nie sprawdziły się w praktyce. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż rząd walczy ze skutkami kryzysu, a nie z jego przyczynami. Z kolei Sejm bardziej interesuje się wybrykami niejakiego Leppera niż sposobami wyprowadzenia kraju z zapaści finansowej. Posłowie nie pojęli, że nadciągającą recesję trzeba zdusić w zarodku. Jeśli w krótkim czasie nie nastąpi odwrót od skrajnie liberalnej gospodarki rynkowej, możemy być świadkami podobnego wybuchu społecznego gniewu, jaki wstrząsnął Argentyną i w konsekwencji pogrążył ten kraj w otmętach populizmu. Na drodze do zmian systemowych w Polsce stoją ekonomiści spod neoliberalnych sztandarów, którzy nadal wierzą niezachwianie w „niewidzialną rękę rynku”, nie doceniają natomiast stymulacyjnej roli państwa w kształtowaniu procesów gospodarczych i wręcz kwestionują ustrojową zasadę społecznej gospodarki rynkowej, zapisaną w art. 20 konstytucji. Cudownym lekarstwem na bezrobocie i ubóstwo ma być nieokiełznany leseferyzm, nieograniczona wolność gospodarowania. Zdaniem neoliberałów, pełna swoboda dysponowania siłą roboczą przez pracodawców rozwiąże automatycznie wszystkie problemy na rynku pracy. Argument jest jeden: „oni” (tj. właściciele przedsiębiorstw) „tworzą miejsca pracy”. Trzeba więc im umożliwić swobodę eksploatowania współczesnego proletariatu i wyrzucić na śmietnik kodeks pracy, który chroni ludzi pracy najemnej przed wyzyskiem. Doszukiwanie się w kodeksie pracy przyczyny wzrastającego lawinowo bezrobocia jest szkodliwym mitem, który odwraca uwagę od rzeczywistych, ekonomicznych źródeł kryzysu i sposobów jego przezwyciężenia. Polska podobnie jak Argentyna stała się jednym z najdroższych krajów do prowadzenia działalności gospodarczej. Jeśli inwestorzy nie zostaną uwolnieni od nadmiernych obciążeń finansowych, to nasza gospodarka będzie coraz bardziej pogrążać się w stagnacji. Reforma prawa pracy może, ale tylko w pewnym stopniu, przyczynić się do ożywienia koniunktury.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2002, 2002

Kategorie: Felietony