Celem było odnalezienie w tajdze grobu mojej Matki „Kto nie ryzykuje, ten…”. Zaryzykowałem. Jadę na Sybir! Tamtych majowych dni 1984 r. chyba nie zapomnę do końca życia. Zaryzykowałem wtedy wiele, żeby tylko osiągnąć od dawna zamierzony cel. Cel, o którym nieustannie dręcząca, nękająca pamięć nie dawała mi zapomnieć. A tym zaprzysięgłym moim celem było odnalezienie w tajdze grobu mojej Matki Antoniny, zmarłej w maju 1940 r. na syberyjskim zesłaniu. Toteż kiedy taka, w miarę realna, szansa mi się nadarzyła, nie wahałem się ani chwili. Jadę! Jadę na Sybir. Tym razem dobrowolnie. (…) Wcześnie wstajemy. Gospodyni przymusza do śniadania. Pietrow jest pełen optymizmu. „Zaraz tu będą Smirnow z Kalenikiem, starych map szukają. Helikopter już gotów”. Oby, oby… Po tym nocnym dumaniu wciąż mam Kalucze przed oczami. Żeby tylko tam się dostać. Przychodzą Smirnow z Kalenikiem. „Nareszcie!”, wykrzykuje Pietrow. Pani Tania miała rację. Kalenik odnalazł stare mapy. Jest Kalucze, nad tą właśnie Pojmą, która wpada do Birusy niedaleko Kajenu. Więc musi to być właśnie to, którego szukamy. „No to lecimy”. (…) Helikopter zaczyna schodzić w dół, zataczając szeroki krąg nad tym miejscem. Raz, drugi. Wytężam pamięć, wgapiam się w dół do wytrzeszczu oczu. Baraków ani śladu. Ale kiedy schodzimy niżej, całkiem nisko, że aż falują wysokie burzany na polanie, widać wyraźnie ślady po dawnej zabudowie. Tu i tam zarysy fundamentów, resztki rozwalonego pieca, ledwie zaznaczone koleiny drogi ginącej w tajdze, resztki ogrodzenia i nawet kikut strażniczej ambony. I tak charakterystyczny dla Kaluczego, zapamiętany przeze mnie, wysoki na zakolu brzeg Pojmy. W sekundzie moja wyobraźnia ustawia to wszystko na dawnym miejscu. Jako żywo widzę wszystkie baraki. W tym był szpital. W tym, nad samym brzegiem Pojmy, mieszkaliśmy! A tam za barakami na skraju tajgi był cmentarz. Helikopter prawie nieruchomo wisi nad polaną. Pilot patrzy na mnie pytająco. Jeszcze raz stuka palcem w mapę, pokazuje ręką w dół. Chyba daje mi znak, że to tu! Ja też już nie mam wątpliwości, że to jest TUTAJ. To jest KALUCZE! Tutaj jest nasz polski cmentarz, tutaj jest grób mojej Mamy. Tak, jestem tego pewien. Daję znak pilotowi, potakująco kiwam głową. Lądujemy. Maszyna dotyka trawy. Cichnie silnik. Nikt się nie odzywa. Pilot zdejmuje hełmofon. „Tu jest chyba to wasze Kalucze nad Pojmą. Znaleźliśmy nareszcie”. „Nareszcie, nareszcie”, powtarzam jego słowa. „Dziękuję”. Otwarte drzwi helikoptera. Nie oglądając się na nikogo, wyskoczyłem z maszyny i niemal utonąłem w wysokich burzanach. Przez moment rozglądałem się dookoła, żeby zorientować się, gdzie, w którym miejscu Kaluczego jestem. „Cmentarz powinien być tam!”. I znowu, nie oglądając się na innych, co tchu pobiegłem w tamtym kierunku. Przedzierałem się przez burzany, sośniaki i brzozowy przylasek. Cmentarz? Ledwie dostrzegalne ślady dawnego cmentarza. Czas, nieubłagany czas i odwieczna tajga już ponad pół wieku tu gospodarzą. Cmentarz porosły dorodnymi sosnami, brzozami. Ledwie widoczne wzgórki grobów. Krzewy głogu, żółtego „bagulnika”, białego bzu, paprocie. Grób Mamy powinien być gdzieś tutaj, na skraju cmentarza, na wysokim brzegu Pojmy. Czy go znajdę, jak poznam? Przedzieram się przez gąszcz zarośli. Nie wiem, co mnie do niego prowadziło. Jeśli jest coś takiego jak intuicja, to chyba było właśnie to. Uchyliłem gałąź młodej sosenki i… stanąłem, padłem na kolana przy grobie mojej Mamy! A że to jej grób, poznałem po krzyżu. Po tym wielkim, modrzewiowym, osmołowanym u nasady krzyżu, który ojciec zrobił tamtej pośmiertnej nocy. Ludzie stawiali tu krzyże brzozowe. A na grobie Mamy stał krzyż modrzewiowy. Tak, to ten sam, modrzewiowy, osmołowany wysoko u nasady, a właściwie to jego smętne omszałe resztki leżały teraz przede mną wrośnięte w mogilny pagórek. Dotykałem mogiły, gładziłem omszałe resztki powalonego krzyża, cały czas bezgłośnie rozmawiałem z Mamą. Nie wiem, jak długo… Nagle pociągnęło mnie coś do rzeki, do Pojmy. Ciągnęło nieodparcie. Brzeg w tym miejscu był stromy, trudno dostępny. Przytrzymałem się gałązki wikliny, nabrałem pełne dłonie wody i zanurzyłem w niej rozpaloną twarz. Pojma – jeszcze po wiosennemu pełnowodna, płynęła mocnym, mętnawym