Sława to najlepszy doping

Sława to najlepszy doping

Chciałbym, aby moje obrazy były zabawą intelektualną z widzem Rafał Olbiński artysta plastyk, ilustrator, malarz, grafik. Ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej (w 1969 r.). W 1981 r. wyjechał do Nowego Jorku, gdzie zrobił karierę jako ilustrator w prestiżowych czasopismach i wydawnictwach. Laureat ponad stu nagród, wykładowca w nowojorskiej School of Visual Arts. – Jest pan jednym z bohaterów warszawskiego festiwalu poświęconego polskim nowojorczykom i jednym z najsłynniejszych Polaków na świecie, traktowanym często jako artystyczna wizytówka Polski za granicą. Popularność, jaką osiągnął pan w kraju, bawi pana czy zobowiązuje? – Szalenie mnie dopinguje. Nowojorscy artyści zazdroszczą mi tego dopingu. Zdaję sobie sprawę, że Polska patrzy, w związku z tym nie mogę zrobić żadnej obsuwy. – Mając tak wysoką pozycję w świecie artystycznym, mógłby pan odcinać kupony… -– Gdybym uwierzył w sukces, oznaczałoby to mój koniec jako artysty. To byłby początek drogi w dół, do klęski. To, czy ktoś jest artystą dużej klasy, czy nie, osądza historia. Moją artystyczną klasę będzie można obiektywnie ocenić jakieś 50 lat po mojej śmierci. Ja nigdy o tym się nie dowiem. Nie mogę sobie po prostu odpuścić, nie wiem, w którym momencie namaluję najlepszy obraz mojego życia. – Otrzymał pan ponad sto nagród, łącznie ze złotymi i srebrnymi medalami od Society of Illustrators i Art Directors Club w Nowym Jorku i Los Angeles. Pana obrazy trafiły do prestiżowych kolekcji w Ameryce, Europie i Japonii. Ma pan sławę i pieniądze. Do czego pan teraz dąży? -– W miarę upływu lat poprzeczka się podnosi. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem znanym ilustratorem, nawet bez kokieterii mogę przyznać, że należę do czołówki światowej. Natomiast w sztuce pięknej jestem na początku drogi. Niewielu ludziom udało się połączyć te dwie rzeczy – sztukę komercjalną, użytkową z tzw. sztuką piękną. W historii sztuki raptem parę osób osiągnęło szczyt w obu dziedzinach. Czy mnie to się uda, nie wiem. Oczywiście, chciałbym i staram się bardzo. Pani mówi, że miałem wystawy w prestiżowych galeriach. A ile jest prestiżowych muzeów na świecie, do których najwięksi artyści dostają się po śmierci! Chciałbym i ja do nich się dostać, ale by trafić tam po śmierci, całe życie muszę ciężko pracować, i to bez gwarancji, że się uda. To w sferze zawodowej, artystycznej. Natomiast w sferze prywatnej dążę do tego, żeby się nie dać starości. Parę lat temu miałem straszne problemy z kolanem, poszedłem do znajomego lekarza, a on szczerze poradził: w twoim wieku operacja nie jest wskazana, ale z dziesięć kilogramów mógłbyś schudnąć. Obejrzałem się w domu dokładnie w lustrze i się przeraziłem, nie wiedziałem, że mam takie wałki tłuszczu na brzuchu. Zacząłem ćwiczyć, ale po paru pompkach padałem na twarz. – Ile robi pan dzisiaj? –- Sto! Proszę się nie śmiać, to jest wyczyn dla byłego grubasa w moim wieku. Ćwiczę też aerobik, spaceruję. Doszedłem do wniosku, że muszę przezwyciężyć własne lenistwo i zacząć dbać o siebie, co nie przyszło mi łatwo. Zresztą zawsze ceniłem elegancję, a czy grubas, choćby najlepiej ubrany, może wyglądać elegancko? Moim zdaniem, nie. – Pan ma opinię nie tylko eleganta, lecz także snoba. -– To mi odpowiada. Bywam często na snobistycznych przyjęciach, wernisażach, obracam się w towarzystwie najbogatszych ludzi w Ameryce. Nie chcę wyglądać gorzej od nich. Odpowiada mi rola światowca, który zna trendy w sztuce, kinie, chodzi do opery i ma coś do powiedzenia w dyskusji. Zresztą bywanie w świecie jest częścią marketingu. Prywatnie też lubię dobre rzeczy, dobre restauracje, wina. Lubię podróżować i wybieram luksusowe hotele. Czy to coś złego, że zamiast w schronisku młodzieżowym zatrzymuję się w dobrym hotelu? Wiem, że przepłacam, może to i głupota. Jednak dlaczego mam sobie żałować? Po tylu latach ciężkiej roboty zasłużyłem na jakiś luksus w końcówce mojego życia. – W Polsce nadal jest żywy mit artysty, który żyje w ubóstwie, tworzy sztukę dla sztuki, pod wpływem natchnienia. Tymczasem pan otwarcie przyznaje się do pracy na zlecenia banków, linii lotniczych albo korporacji. Czy sztuka i komercja się nie wykluczają? -– Wystarczy rzut oka na historię sztuki, zawsze rozkwitającej w otoczeniu bogatych mecenasów. Wielcy artyści pojawiali się tam, gdzie były wielkie pieniądze. Kiedy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 30/2004

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska