Dla Polaków jest legendą o męstwie polskiego żołnierza, dla Włochów rzezią „Czy widzisz te gruzy na szczycie?”, czerwone maki, zdobyliśmy Monte Cassino. Tyle generalnie wiedzą Polacy o bitwie o Rzym, która trwała od stycznia do czerwca 1944 r. Czy słowa „bohatersko się biliśmy” mają tuszować ewidentne błędy dowódców? Czy należy przemilczać krwawą jatkę, do której doszło w czasie wielomiesięcznych walk? Czy można udawać, że nic się nie stało, kiedy żołnierze alianccy dopuścili się zbrodni na ludności cywilnej, a bezmyślne zbombardowanie liczącego prawie 1,5 tys. lat klasztoru tłumaczyć wymogami działań militarnych? Składając należny hołd tym, którzy mężnie walczyli, nie szczędząc własnej krwi, torowali drogę do Rzymu, warto również pamiętać, że ta bitwa ma swoje ciemne strony, które wychodzą na jaw w pracach historyków. Żaden z nich nie kwestionuje tego, że bitwa o Rzym (Monte Cassino) była najkrwawszą na froncie zachodnim – po każdej ze stron poległo lub zostało rannych po ok. 200 tys. żołnierzy. Miała ona cztery etapy i już na początku pokazała, że dowództwo wojsk alianckich zbyt optymistycznie, żeby nie powiedzieć naiwnie, patrzyło na drogę do Rzymu. Choć wiedziano, że Niemcy na przełomie 1943 i 1944 r. niezwykle inteligentnie umocnili Linię Gustawa, nie przypuszczano, że zaprawieni w bojach żołnierze hitlerowscy stawią tak zacięty opór. Coraz wyraźniej widać też w pracach historyków, że alianckie dowództwo nie było monolitem. Inne cele stawiał sobie amerykański dowódca 5. Armii gen. Mark Clark, a inne dowódca wojsk brytyjskich gen. Harold Alexander (mówi o tym na następnych stronach prof. Zbigniew Wawer). Barbarzyński nalot Po pierwszej fazie bitwy, trwającej od 17 stycznia do połowy lutego, kiedy wojska alianckie nie mogły przełamać niemieckiej obrony, dowodzący nowozelandzkimi oddziałami gen. Bernard Freyberg wręcz wymusił zbombardowanie jednego z największych średniowiecznych zabytków – klasztoru Benedyktynów na Monte Cassino. Zrobiono to, mimo że między Niemcami, Watykanem a aliantami istniało swoiste porozumienie, aby oszczędzić 21 najcenniejszych obiektów sakralnych stanowiących światowe dziedzictwo. Drugie natarcie na Monte Cassino poprzedził kilkugodzinny ostrzał artyleryjski, a także bombardowanie. W planach dowódców bezpośrednio walczących pod Rzymem przewidziano użycie ok. 30 samolotów. Ale na wyższym szczeblu podjęto decyzję o zrównaniu klasztoru z ziemią pokazowym uderzeniem z powietrza. Użyto do tego 256 średnich i ciężkich bombowców, w tym ogromnych B-17. 15 lutego 1944 r. na klasztor zrzucono 576 ton bomb, także zapalających. Zbombardowane mury stały się znakomitym bunkrem dla wojsk niemieckich, których do tego czasu w klasztorze nie było. (Po bombardowaniu opat Gregorio Diamare złożył pisemne oświadczenie, że w chwili nalotu w klasztorze nie było żadnego Niemca. Hitlerowscy spadochroniarze zajęli stanowiska w ruinach klasztoru dopiero 20 lutego). W dodatku naloty były nieskoordynowane, doszło nawet do tego, że zbombardowano nie tylko hinduską 7. Brygadę, która poniosła znaczne straty, ale i oddaloną o 20 km od klasztoru kwaterę dowództwa wojsk alianckich. „Gdy bombardują Niemcy, kryją się alianci, gdy bombardują alianci, kryją się Niemcy, gdy bombardują Amerykanie, kryją się wszyscy” – to znane powiedzenie w pełni oddaje piekło, jakie rozpętało się pod Monte Cassino 15 lutego 1944 r. W czasie bezmyślnego bombardowania na terenie klasztoru przebywało 1-2 tys. uciekinierów. W analizach przeprowadzonych po wojnie szacuje się, że zginęło wówczas kilkuset cywilów, głównie kobiety i dzieci. Już pierwsze dni po zburzeniu klasztoru całkowicie ośmieszyły tych, którzy domagali się tej akcji, bo przyspieszy ona ofensywę i wpłynie na zmniejszenie strat. Że tak nie było, przekonali się bardzo boleśnie żołnierze dywizji hinduskiej, którzy w nocnym ataku z 17 na 18 lutego stracili 530 ludzi. Przeświadczenie alianckiej generalicji, że ostrzał artyleryjski i naloty zrobiły swoje, jeszcze bardziej przyczyniło się do rzezi. Rzucani do walki Amerykanie, Nowozelandczycy czy Brytyjczycy ginęli jeden po drugim. Doszło nawet do tego, że już nie zdziesiątkowana, ale prawie unicestwiona dywizja Nowozelandczyków została przez jej dowództwo wycofana z boju, ponieważ nie stanowiła żadnego zagrożenia dla przeciwnika. Korpus Andersa W tej sytuacji do walki skierowano 2. Korpus Polski wchodzący w skład brytyjskiej 8. Armii. Pierwsze natarcie żołnierzy gen. Władysława Andersa (11-12 maja) zostało przez Niemców odparte,
Tagi:
Paweł Dybicz