Zabijałem chorych dla pieniędzy – przyznał się były sanitariusz łódzkiego pogotowia – Czytałam zeznania tego człowieka. Z czymś takim nie spotkałam się w ciągu całej swojej pracy zawodowej – przyznaje w rozmowie z „Przeglądem” prokurator Małgorzata Glapska-Dutkiewicz, rzeczniczka łódzkiej prokuratury apelacyjnej. Były sanitariusz Andrzej N. przyznał się do zabicia dwóch chorych i usiłowania zamordowania trzeciego. Wszystko dla pieniędzy. Według prokuratury, za informacje o zmarłych N. otrzymał od firm pogrzebowych co najmniej 30 tys. zł. N. jest pierwszą osobą, której w związku z aferą w łódzkim pogotowiu postawiono zarzut morderstwa. A afera dotycząca handlu zwłokami i celowego uśmiercania pacjentów wyszła na jaw w mediach w styczniu ubiegłego roku. Wcześniej sprawą zajmowali się od kilku miesięcy funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego. Odpal działkę Jak wynika z ustaleń prokuratury, w łódzkim pogotowiu handluje się zwłokami zmarłych pacjentów od ponad dziesięciu lat. Sprzedają niektórzy lekarze, sanitariusze, kierowcy karetek i dyspozytorzy. Kupują zakłady pogrzebowe. Ciało zmarłego nazywa się w pogotowiu „skórą”. Za jedną „skórę” płacono w ubiegłym roku 1,2-1,8 tys. zł. Jak to się dzieje, że pracownicy pogotowia handlują zmarłymi? Normalnie procedura wygląda następująco: jeśli pacjent umiera, lekarz powinien stwierdzić zgon i wypełnić dokumenty – kartę informacyjną oraz kartę zgonu. Następnie wrócić do karetki, bo zgodnie z przepisami sanitarnymi zwłoki nie mogą leżeć w domu. Trzeba je przewieźć do chłodni, gdzie będą czekać na dzień pogrzebu. W chwili śmierci zazwyczaj nikt z domowników nie wie, gdzie jest zakład pogrzebowy. W takiej sytuacji sanitariusz czy lekarz dają rodzinie wizytówkę lub sami dzwonią do zaprzyjaźnionego zakładu, którego wysłannicy pojawiają się jak najszybciej. Zabierają zwłoki, a telefonujący pośrednik dostaje kasę. Dużą rolę w procederze odgrywają dyspozytorzy. Oni pierwsi mają informację o chorym czy zmarłym. Zawierają więc nieformalne układy z zespołami ratowniczymi: ja pierwszy wiem o zgonie, wyślę twoją karetkę po „skórę”, ty odpalisz mi działkę. Tak jest lub było w całym kraju. Jednak w łódzkim pogotowiu nowe kierownictwo stwierdziło pod koniec 2001 r. bardzo duże zużycie leku o nazwie Pavulon. Jest to medykament powodujący zwiotczenie mięśni, używany głównie w salach operacyjnych. Podany ciężko choremu powoduje u niego utratę oddechu, zwiotczenie mięśni i w konsekwencji śmierć. W niektórych krajach bliźniacze specyfiki są używane do wykonywania wyroków śmierci po uprzednim uśpieniu pacjenta. Późną jesienią 2001 r. dyrektor łódzkiego pogotowia, Bogusław Tyka, o podejrzanie dużym zużyciu pavulonu powiadomił policję. – Chciałem zamknąć temat, który bardzo brzydko nazywa się handlem „skórami”, a którym obciąża się między innymi załogi pogotowia. To dla mnie karygodne – mówi dyrektor. – O tym procederze mówiono od lat, opisały go już chyba wszystkie gazety w kraju. Gdyby wtedy ktoś próbował z nim walczyć, prawdopodobnie nie doszłoby do tych zbrodni. Zdecydowana reakcja dyrektora łódzkiego pogotowia mobilizuje wreszcie organy ścigania. Do akcji wkracza prokuratura, uaktywnia się już wcześniej dysponujące pewną wiedzą na ten temat Centralne Biuro Śledcze. Opinia publiczna dowiaduje się, że w ciągu roku łódzkie pogotowie zużyło 300 ampułek pavulonu. W tym samym okresie warszawskie pogotowie wykorzystało jedynie 90 ampułek. Okazuje się także, że dwie karetki pogotowia zużywały szczególnie dużo tego leku. – A nie były to zespoły reanimacyjne czy wypadkowe, tylko najzwyklejsze sanitarki wyjazdowe – mówi Bogusław Tyka. – Zdarzyło się że jednorazowo pobierano dziesięć fiolek medykamentu. Wątpliwa śmierć Prokuratura rozpoczyna śledztwo. W czasie pierwszych przesłuchań łódzcy lekarze przyznają, że niektórzy sanitariusze z pogotowia podawali pacjentom lek zatrzymujący krążenie i w efekcie powodujący śmierć. Pojawia się określenie „wątpliwa śmierć”, czyli z udziałem osób trzecich. Czy dziś uda się zweryfikować przypadki wątpliwych zgonów, jeśli pacjent dostał przed śmiercią pavulon? Lek niezwykle szybko rozkłada się w organizmie. – Analizie poddajemy około 5 tys. podejrzanych zgonów – mówi prokurator Glapska-Dutkiewicz. – W tej chwili biegli badają 250 przypadków. Oni wiedzą, jak stwierdzić zastosowanie pavulonu przed śmiercią. N. nie jest pierwszą osobą, której w tej sprawie
Tagi:
Tomasz Krzyżak