O motocyklistach mówi się: dawcy nerek. To złe określenie, bo większość z nich rozbija się tak, że nie ma z czego pobierać organów Świadkowie mówili niewiele. Tylko tyle, że motocykl pojawił się jak błyskawica, a zaraz potem słychać było potworny huk… Kilka sekund wcześniej 34-letnia kobieta podjechała lanosem do jednego z łódzkich skrzyżowań. Gdy zapaliło się zielone światło, ostrożnie ruszyła do przodu. Jadąca z boku honda CBR nie zdołała wyhamować – z prędkością 200 km/h wbiła się w auto. Potężny motocykl zmiażdżył kierującą samochodem kobietę, 27-letni motocyklista również zginął na miejscu. W wypadku ranne zostały dwie inne osoby – pasażerka motocyklisty i pasażerka auta. Obie z ciężkimi obrażeniami trafiły do szpitala. One przeżyły… Przeżył również motocyklista, który kilka lat temu pod Toruniem, na prostym odcinku drogi, zderzył się czołowo z samochodem osobowym. Chwilę wcześniej zabrał się do wyprzedzania furgonetki, lecz miał za małą prędkość i za wysoki bieg. On nie zdołał zredukować i nie starczyło mu mocy, by uciec; kierowca samochodu nie zdążył wyhamować. Na szczęście prędkość sumaryczna obu pojazdów nie była na tyle duża, by wgnieść motocyklistę w samochód – po zderzeniu wyleciał w powietrze, przelatując nad autem. Niestety, wsiadając na motocykl, 18-latek nonszalancko nie zapiął kasku. W czasie lotu „skorupa” spadła i motocyklista z nieosłoniętą głową uderzył w krawężnik. Świadomość odzyskał kilka miesięcy później, mając za sobą trepanację czaszki, a przed sobą – wieloletnią rehabilitację i częściowe inwalidztwo do końca życia. W chwili wypadku chłopak był już właścicielem prawa jazdy – zrobił je dokładnie dzień wcześniej… Skopane worki O nierozsądnych motocyklistach mówi się: dawcy nerek. Lecz to określenie nie do końca zgodne z prawdą. W latach 80. poszkodowani w wypadkach komunikacyjnych stanowili około 90% wszystkich dawców narządów, dziś – znacznie mniejszy odsetek. Co zmieniło się od tego czasu? Prędkość. Choć 20 lat temu na polskich drogach jeździło niemal dwa razy więcej motocykli niż dziś (ok. 2 mln), rodzime wuefemki, wueski, enerdowskie emzetki i czeskie jawy pokonywały szosy z przeciętną prędkością 80 km/h. Obecnie, przy dwu-, trzykrotnie wyższych osiągach, motocykliści rozbijają się tak, że nie ma z czego pobierać organów. Załogi ambulansów ratunkowych między sobą mówią o nich: skopane worki, mając na myśli rozległość wewnętrznych obrażeń… „A niechby się zabijali”, pisze na jednym z forów internauta sanitariusz. „Ale z drugiej strony, żal człowieka bierze, gdy patrzy na te dwudziestoparoletnie ciała”. No właśnie, przeciętny niemiecki czy brytyjski motocyklista to 40-latek, który po dwóch dekadach jeżdżenia samochodem przesiadł się na jednoślad. I wśród ginących na drogach Europy Zachodniej motocyklistów to właśnie mężczyźni w średnim wieku stanowią najliczniejszą grupę. W Wielkiej Brytanii problem stał się na tyle poważny, że zwrócił uwagę Izby Lordów. – Powiodło im się zawodowo, więc myślą, że nadal mają 20 lat i kupują motocykle. Ale nie mają już takiego refleksu – smutno konkludował jeden z lordów. Oni już nie mają refleksu, a nasi motocykliści jeszcze doświadczenia – dodajmy. – To prawda – potwierdza Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji. – Wśród powodujących wypadki motocyklistów przeważają ludzie młodzi, tuż przed lub po dwudziestce. O jak dużej skali zjawiska mówimy? W 2004 r. odnotowaliśmy 892 wypadki spowodowane przez motocyklistów, w wyniku których śmierć poniosły 143 osoby, a 1002 zostały ranne. Najczęstszy powód śmierci? Nadmierna prędkość. W tym samym 2004 r. motorowerzyści, poruszający się zatem kilka razy wolniejszymi jednośladami, spowodowali niewiele mniej, bo 590 wypadków, w których zginęło 39 osób, a 648 odniosło rany. Kierowcy bez wyobraźni Drogowi zabójcy – mówią o motocyklistach inni uczestnicy ruchu drogowego. Ale czy to uzasadnione opinie? W 2004 r. doszło w Polsce do 51 tys. wypadków drogowych, czyli niecałe 900 spowodowanych przez motocyklistów zdarzeń to niespełna 2% całości. Tragedie, jak ta z łódzkiego skrzyżowania, zdarzają się jeszcze rzadziej – zdecydowana większość ofiar motocyklistów to oni sami, ewentualnie ich pasażerowie. Samobójcy? Cóż, wielu motocyklistów zdaje się ignorować fakt, że rozpędzonej maszyny nie można zahamować w miejscu. Że wypadek przy dużej prędkości grozi wypadnięciem z siodełka. I lotem, zakończonym na drzewie, słupie bądź masce
Tagi:
Marcin Ogdowski