Bin Laden zbrodniczo zmienił bieg historii i zapoczątkował zmierzch Stanów Zjednoczonych Amerykanie wreszcie dopadli Osamę bin Ladena – o 10 lat za późno. Ludzie radośnie tańczyli przed Białym Domem, świętując koniec znienawidzonego wroga. „Niech zgnije w piekle!”, napisano wielkimi literami w dzienniku „Daily News”. Dżihadyści zagrozili zemstą za śmierć swego szefa. Prezydent Barack Obama oznajmił, że sprawiedliwości stało się zadość, a świat bez przywódcy Al-Kaidy będzie bezpieczniejszy i lepszy. Lider Stanów Zjednoczonych odniósł osobisty triumf – trup Osamy zapewni Obamie wybór na drugą kadencję. Politycy wielu krajów na wyścigi wyrażali radość. Ale koniec terrorysty niczego nie zmieni. Od dawna był on jedynie złowrogą legendą, posępnym mitem. Od 2005 r. ukrywał się w swojej posiadłości w pakistańskim mieście Abbottabad. Ze światem porozumiewał się za pośrednictwem dwóch kurierów. W willi otoczonej grubym, prawie sześciometrowym murem nie było telefonu ani internetu. Gdy Osama umierał od kul amerykańskich komandosów, był archaicznym reliktem dawnej epoki. Przywódca Al-Kaidy przez lata zapowiadał obalenie arabskich dyktatorów i ustanowienie kalifatu, którego jedynym prawem będzie Koran. Terroryści nie zdołali jednak tego dokonać. Rewolucje przeciwko tyranom w Egipcie, Tunezji, Libii i Syrii wznieciła arabska młodzież – w imię wolności, sprawiedliwości i obrony praw człowieka, a nie dżihadu. Arabowie walczą o demokrację, a nie o kalifat. Ale Amerykanie unicestwili Osamę za późno. Szkody, które wyrządził, są nieodwracalne. Przyczyniła się do tego także nieobliczalna, zaciekła reakcja Stanów Zjednoczonych na zamachy na Nowy Jork oraz Waszyngton z 11 września 2001 r., dokonane przez Al-Kaidę (na ten temat kwitną teorie spiskowe, wielu nie może uwierzyć, że supermocarstwo dało się zaskoczyć przez garstkę młodych ludzi dysponujących ograniczonymi środkami). W atakach z 11 września zginęło 3 tys. osób. Runęły wieże World Trade Center, w płomieniach stanął Pentagon, Ameryka doznała upokorzenia. W odpowiedzi prezydent George W. Bush ogłosił globalną wojnę z terroryzmem. Rozpoczęła się jedna z najbardziej zmasowanych i nieubłaganych kampanii odwetowych w dziejach. Stany wszczęły dwie wojny – w Afganistanie i w Iraku – trwające do dziś. Inwazja na Afganistan jest zrozumiała – tu ukrywał się Osama bin Laden, osłaniany przez reżim talibów. Trudno natomiast pojąć, dlaczego ta wojna trwa i czemu misja NATO w Hindukuszu ma służyć, skoro partyzantów nie sposób pokonać, obecność obcych wojsk tylko wywołuje przemoc, dżihadyści zaś utrzymują bazy, kryjówki, arsenały i rezerwy ludzkie w Pakistanie, nie w Afganistanie. To w Pakistanie znaleźli schronienie nie tylko Osama bin Laden, lecz także jego zastępca, Egipcjanin Ajman al-Zawahiri, oraz jednooki przywódca talibów, mułła Omar. Atak na Irak okazał się zaś krwawą awanturą. Saddam Husajn, aczkolwiek odrażający despota, nie miał nic wspólnego z zamachami z 11 września i bezwzględnie tępił islamskich fanatyków. Aby usprawiedliwić tę wojnę, rozpoczętą bez legitymizacji ONZ, politycy w Waszyngtonie puścili w obieg opowieści o broni masowej zagłady dyktatora z Bagdadu, które okazały się cynicznym kłamstwem. Po błyskawicznym „zwycięstwie” amerykańskiej machiny wojennej Irak zmienił się w piekło. Jak napisał Robert Fisk, wybitny znawca spraw Bliskiego Wschodu i korespondent brytyjskiego dziennika „The Independent”, amerykańskie interwencje po 11 września kosztowały życie może nawet pół miliona muzułmanów. Dwie wojny zmusiły USA do zaciągnięcia kredytów w wysokości 1,3 bln dol. W ciągu 10 lat supermocarstwo, wcześniej dysponujące nadwyżkami budżetowymi, nagromadziło długi przekraczające 14 bln. Właśnie to zadłużenie przyczyniło się do ostatniego kryzysu finansowego, który wstrząsnął światem. Obecnie Stany stoją w obliczu bankructwa. Podczas gdy Waszyngton prowadzi wojny, Chiny i Indie dynamicznie rozwijają swe gospodarki i inwestują w nowe technologie. Osama zginął, ale, jak wszystko na to wskazuje, wcześniej zapoczątkował zmierzch USA. Prestiż Ameryki mocno ucierpiał nie tylko w krajach islamskich. Tym bardziej że po zamachach z 11 września supermocarstwo zmieniło się, tak jak cały Zachód, ogarnięty obsesją bezpieczeństwa. Amerykanie zgodzili się na ograniczenie praw człowieka i wolności obywatelskich, na dręczenie i przetrzymywanie przez lata bez procesu podejrzanych o terroryzm w Guantanamo. Stany Zjednoczone rozbudowały wszelkiego rodzaju służby i agencje bezpieczeństwa, które prowadzą inwigilację na masową skalę
Tagi:
Krzysztof Kęciek