Syn „kanclerza jedności Niemiec” dokonał rozrachunku z pozbawionym uczuć ojcem W Niemczech znów toczy się dyskusja o Helmucie Kohlu. Przywódcy chadecji w Dreźnie zaproponowali postawienie pomnika byłemu kanclerzowi jeszcze za życia. Lewica oraz dawni działacze opozycji obywatelskiej w NRD są stanowczo przeciwni. Szef frakcji SPD w parlamencie Saksonii, Peter Lamers, ostrzegł przed „kultem jednostki”. „Nasza partia nie chce, aby Drezno stało się pierwszym niemieckim miastem z pomnikiem Kohla”, powiedział. „W 1989 r. nauczyliśmy się chodzić wyprostowani. A teraz mamy pokłonić się przed Kohlem?”, pyta Ulrike Hinz, zasiadająca w radzie miejskiej z ramienia Partii Zielonych. Artyści kabaretowi mają pole do popisu. Jeden z nich zaproponował, aby pomnik miał kształt symbolizującej siły rynku spiżowej dłoni, którą będą całować przepełnieni wdzięcznością obywatele. 80-letni Helmut Kohl wciąż dzieli społeczeństwo. W cieniu tego polityka dorastało całe pokolenie. Przez ćwierć wieku przewodniczący CDU, a przez 16 lat kanclerz nadał swe imię całej politycznej erze. Dla jednych jest twórcą jedności Niemiec i niestrudzonym szermierzem idei europejskiej, drudzy oceniają go jako patriarchę, który rządził republiką jak własnym folwarkiem, otaczał się rojem miernych, ale wiernych potakiewiczów, doprowadził kraj do społecznego i politycznego marazmu. Do 1989 r. był najbardziej nielubianym kanclerzem RFN i tylko przypadek sprawił, że w czasie jego kadencji rozpadł się blok wschodni. Za każdego innego kanclerza Niemcy także przecież zostałyby zjednoczone. Jak napisał magazyn „Der Spiegel”, Kohl stworzył mafijny system zależności, mający autorytarny i antydemokratyczny rdzeń. Kolegów partyjnych próbujących mieć własne zdanie tępił bezlitośnie. Alkoholowe biesiady, które wydawał dla popleczników, stały się sławne. Podobnie jak upokarzające żarty, na które narażeni byli goście. Kiedy Kohl był premierem Nadrenii-Palatynatu, polecił swemu ministrowi kultury, Bernhardowi Vogelowi, zatańczyć na stole. Krzyknął: „Udawaj małpę!”. Potem kanclerz jedności też oczekiwał, że wszyscy będą tańczyli tak, jak zagra. Kohl odszedł okryty hańbą, w 2000 r. musiał zrezygnować nawet z godności honorowego przewodniczącego CDU, kiedy rozpętała się afera czarnych kas, nielegalnego finansowania partii chadeckiej. Kohl przyznał, że zebrał dla CDU od 1 do 2 mln marek. Nazwisk nieznanych sponsorów nie wyjawił do tej pory. Czy zasługuje na pomnik? Dziś z cokołu strąca go nawet własny syn. 47-letni Walter Kohl napisał wspomnienia „Leben oder gelebt werden” (w wolnym tłumaczeniu: „Żyć albo być w życiu przedmiotem”). 274-stronicowa książka ukaże się 14 lutego, jednak już teraz jej obszerne fragmenty pojawiły się w magazynie „Focus” oraz innych mediach. Kohl junior dokonał bezlitosnego rozrachunku z ojcem, którego przedstawił jako człowieka pozbawionego uczuć, zimnego, niemającego w ogóle czasu dla rodziny. „Dla ojca rzeczywistą ojczyzną była i jest polityka. Jego prawdziwa rodzina nazywa się CDU, a nie Kohl. Czuł się w archaicznym sensie wodzem plemienia, które nazywa się CDU. My (żona Hannelore i dwóch synów) poruszaliśmy się wprawdzie na jego politycznej scenie jako element dekoracji, ale bez znaczącej roli. Można powiedzieć, że czuliśmy się jak widzowie jego życia, ponieważ prawie codziennie oglądaliśmy go w telewizji”, napisał rozżalony autor, ekonomista i historyk, obecnie zatrudniony w przemyśle samochodowym. Dzieci wielkich ludzi zazwyczaj mają niełatwe życie. Muszą walczyć o określenie tożsamości, wyrwanie się z cienia potężnego rodzica, odnalezienie własnej drogi. Często piszą wspomnienia, opowiadają światu o swych cierpieniach i udrękach. W 2006 r. Lars Brandt, syn socjaldemokratycznego kanclerza, wydał książkę na temat trudnych kontaktów z ojcem. Jest w niej wiele krytyki, ale także sympatii do rodzica. W opowieści Kohla juniora sympatia występuje w ilościach śladowych. Syn wyrzekł się wszelkich relacji z ojcem, „i to w tak gwałtowny sposób, w jaki on zazwyczaj pozbywał się problemów”. Potraktował to jako akt wyzwolenia: „Poczułem się wtedy, jak przy sprzątaniu starego, zakurzonego strychu”. Czołowi politycy zazwyczaj nie mają czasu dla najbliższych. Ale Helmut Kohl był politykiem partii chrześcijańsko-demokratycznej i słowo rodzina nie schodziło mu z ust. Usłużni reporterzy inscenizowali rodzinną idyllę. Każdego
Tagi:
Krzysztof Kęciek