Sobecka na barykadach

Sobecka na barykadach

Ryszard Marek Groński Jedyne, co mnie naprawdę martwi, to fakt, że symbolem polskich przemian stała się pani Dulska – Widzę, że jest pan przeziębiony… – Tak, owionął mnie powiew tolerancji. – A może to był wiatr rewolucji moralnej? – Przeczytałem niedawno, że wybitny izraelski pisarz i humorysta Ephraim Kishon, który urodził się na Węgrzech i po przyjeździe do Izraela uczył się hebrajskiego, porozwieszał na ścianie w swoim gabinecie mnóstwo karteczek z różnymi słowami i zwrotami, które były mu jeszcze nieznane, a które postanowił spożytkować. Jestem w identycznej sytuacji. Też powinienem wieszać sobie na ścianie takie karteczki z pojęciami, które dziś są modne, na topie, a ja ich nie znam. Ostatnio zrobiłem sobie taką karteczkę właśnie z hasłem „rewolucja moralna”. – I jak pan na nią patrzy, to co pan sobie myśli? – Że ta rewolucja moralna wygląda tak, że wolność prowadząca lud na barykady to jest pani posłanka Sobecka. Wyobrażam sobie również te barykady. Składają się z teczek i innych tego typu rekwizytów: jakiś łom, pałka, opaska, która zachowała się po Młodzieży Wszechpolskiej… – To prawie jak w teatrze… – No, takie właśnie słowa przychodzą mi na myśl. Wstrząsnęła mną wiadomość, że Muzeum Archeologiczne w Gdańsku postanowiło zrekonstruować zapach średniowiecza: warsztatów pracy, potu ludzkiego. Pomyślałem sobie, że za ileś tam lat, kiedy muzeum zechce odtworzyć rzeczywistość IV Rzeczypospolitej, również pomyślą o zapachu. – I co poczują? – Zapewne pot ludzi przerażonych, że za chwilę się coś wyda, na przykład to, że urodzili się nie w roku 1989, tylko nieco wcześniej. To będzie zapach zakurzonej tektury, paprochów, papierów, które dziś przeglądają archiwiści IPN w rękawiczkach, by nie zarazić się jakimś grzybem czy inną francą. Będzie to zapach nigdy niewietrzonych pomieszczeń, gdzie unosić się będzie woń kadzidła używanego podczas narodowych fet i uroczystości. Dopiero odtworzenie tego zapachu pozwoli na identyfikację, ponieważ już dawno zauważono, że zapach jest jak dowód osobisty. Czekam na takie muzeum z dowodem osobistym IV RP. Może się doczekam. – Naprawdę chciałby pan tego? – Naprawdę, choć z góry zastrzegam, że jak się doczekam, to moim podstawowym wyznaniem będzie: przepraszam, że żyłem. Że tak się jakoś złożyło, że moje dzieciństwo, młodość przypadły na czas, który dziś jest czarną plamą i do tego wstydliwą. Lata temu napisałem piosenkę: „Moraliści surowi cedzą słowa niemiłe, bo z oceną przeszłości coś wyraźnie nie tak, ja przepraszam, że żyłem, ja przepraszam, że żyłem, by poprawić wskaźniki, zaraz mnie trafi szlag”. Jestem więc pełen ekskjuzów, że zdałem wtedy maturę bez pomocy pana Giertycha, skończyłem studia, miałem kolegów na tych studiach, pracowałem w jakichś kabaretach, pisałem dla artystów, bo to właściwie powiększa moją winę. Strasznie jest mi przykro z tego powodu i dlatego okiem zamglonym patrzę w przyszłość. – Właśnie zauważyłem, że żegna pan 2006 r. w nastroju melancholijnym. – Bardzo melancholijnym. Ilekroć bowiem patrzę na polskich polityków, przypomina mi się anegdota o Izaaku Sternie, który mówił o swoim koledze: siedzę w rzędach w filharmonii, on wychodzi, ślicznie wygląda, frak, smoking, wszystko, co chcecie, ma instrument, wystawia te skrzypce – ale po co on potem gra? Myślę, że u nas jest podobnie. Ilekroć patrzę na tych panów, zastanawiam się, po co oni potem zabierają się do jakiejś działalności. Nie wystarczy mieć taki wyglądu, prezencji, publicity jak nieodżałowany Marcinkiewicz? Umiłowanie narodu gwarantowane. – No, nie każdego stać tylko na prezencję. – Owszem, są także politycy, którzy się zabezpieczają, tak jak pan Lepper, który zaangażował sobie na doradcę klauna. Dawno temu Benedykt Hertz, satyryk, pieniacz, autor słynnego powiedzenia do dygnitarza partyjnego, który mu skonfiskował tekst: „Pan urodziłeś się i umrzesz zasrańcem”, napisał taką fraszkę: „Dla satyry czas przyjazny, gdy sterują nawą błazny”. Okazuje się, że nawet błazen musi mieć swojego błazna. – W minionym roku nie zawsze było jednak tak wesoło. Przyznam, że nie zanosiłem się śmiechem, gdy prezydent brał udział w odsłonięciu pomnika „Ognia”. – Wie pan, wydaje mi się, że to wszystko bierze się z potrzeby inscenizacji. W minionym roku ciągle mieliśmy takie sceny, żywe obrazy historyczne.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2007, 2007

Kategorie: Kultura