Prawicy hiszpańskiej udało się narzucić socjalistom własną strategię rozgrywki wyborczej
Porażka socjalistów w wyborach parlamentarnych wyznaczonych na 9 marca nie jest jeszcze przesądzona. Ich przewaga nad prawicową Partią Ludową skurczyła się na trzy tygodnie przed głosowaniem do niespełna 3%. Mocne i otwarte poparcie, jakiego hiszpański Kościół udzielił prawicowej opozycji w trakcie kampanii wyborczej, może pozbawić premiera Jose Luisa Rodrigueza Zapatera szans zwycięstwa nad Partią Ludową (PP), która utraciła władzę przed czterema laty.
Dziesięciopunktowy dokument Episkopatu, zawierający niemal bezpośrednie wezwanie do niegłosowania na socjalistów, został odczytany publicznie 31 stycznia, wkrótce po tym, jak ich przeciwnik – Partia Ludowa sformułowała swój wyborczy program. Sztab wyborczy przywódcy PP, Mariana Rajoya, postawił niespodziewanie na strategię, która może się okazać zabójcza dla Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE). Postanowił sięgnąć po głosy dotychczasowego „bastionu” socjalistów, tj. do robotniczych i zamieszkanych przez najuboższe warstwy ludności dzielnic wielkich miast. Są to dzielnice, w których rodzą się konflikty społeczne, w których imigranci współzawodniczą z rdzennie hiszpańską ludnością w ubieganiu się o dostęp do bezpłatnego lecznictwa, szkół publicznych i świadczeń opieki społecznej. Szacuje się, że samych muzułmanów jest obecnie w Hiszpanii około miliona. Rajoy ogłosił więc, że Partia Ludowa, jak tylko dojdzie do władzy, zastosuje politykę twardej ręki wobec imigrantów. Sięgnął w tym przypadku niewątpliwie do pomysłów Sarkozy’ego.
„Bezpieczne państwo” według PP
Przychylnym echem wśród pewnej części tradycyjnego elektoratu socjalistów odbijają się wypowiedzi w rodzaju skrajnie ksenofobicznego wystąpienia jednego z liderów PP, Miguela Ariasa Canetego. Oświadczył on, że nie wydaje mu się słuszne, aby jakaś służąca, imigrantka z Ekwadoru, miała tak samo łatwy i bezpłatny dostęp do mammografii jak rodowita Hiszpanka, podczas gdy u siebie w Ekwadorze musiałaby za badanie słono zapłacić.
Prawica pod przywództwem Mariana Rajoya uczyniła jednym z głównych haseł swej kampanii projekt ustawowego wprowadzenia obowiązkowego kontraktu integracyjnego dla imigrantów. Każdy imigrant byłby zmuszony pod groźbą wydalenia z Hiszpanii do podpisania kontraktu, w którym zobowiązuje się do „przestrzegania hiszpańskich obyczajów”, choć nie bardzo wiadomo, co to ma oznaczać. Musiałby nie tylko w „ustawowym czasie” opanować w stopniu zadowalającym język hiszpański, lecz także zobowiązać się do nieeksponowania w miejscach publicznych symboli oraz nakryć głowy i strojów wynikających z nakazów religijnych. Komisja państwowa orzekałaby, czy imigrant spełnił warunki kontraktu. To zaś – zdaniem socjalistów – stwarzałoby niebezpieczeństwo podejmowania arbitralnych decyzji i dyskryminowania pewnych grup ludności napływowej.
Rajoy w przemówieniu wygłoszonym w Sewilli przedstawił szczegółową wizję „bezpiecznego państwa”, jakie prawica zamierza ustanowić w Hiszpanii. Niektóre jego punkty to obniżenie z 14 do 12 lat wieku odpowiedzialności karnej w przypadkach recydywy, zwiększenie o 30 tys. liczby policjantów, skupienie przez policję szczególnej uwagi na cudzoziemskich imigrantach jako potencjalnym zagrożeniu dla bezpieczeństwa obywateli.
Wygląda na to, że strategia prawicy, która postanowiła zagrać na ksenofobicznych odruchach biedniejszych warstw wyborców, jest skuteczna. Już niespełna dwa tygodnie po rozpropagowaniu jej haseł, w połowie lutego, wyniki badania opinii publicznej ogłoszone przez dziennik „El Pais” pokazały, że 56% Hiszpanów popiera środki, które zmuszałyby imigrantów do „przestrzegania hiszpańskich zwyczajów”. Spośród Hiszpanów, którzy głosowali w poprzednich wyborach na partie socjalistyczną, środki te popiera 45%, podczas gdy 44% je odrzuca.
Zaniepokojone kierownictwo PSOE bezskutecznie domaga się wyłączenia tematu imigracji z kampanii wyborczej, ponieważ grozi to „rozpętaniem rasizmu”.
Kościół i ETA
Opozycyjny wobec rządu socjalistów madrycki dziennik „El Mundo” napisał 31 stycznia, komentując ogłoszony tego dnia dokument wyborczy Komisji Stałej Episkopatu Hiszpanii: „Kościół, nie wymieniając żadnej partii z nazwy, wzywa de facto obywateli, aby nie głosowali na socjalistów, lecz na Partię Ludową”. Główny zarzut, jaki biskupi wysunęli wobec rządu Zapatera, dotyczy nieudanych zresztą prób wynegocjowania pokoju z organizacją terrorystyczną baskijskich separatystów, ETA.
„Katolicy i obywatele, którzy pragną działać odpowiedzialnie – napisali biskupi – powinni poprzeć swymi głosami te partie, które nie posuwają się do otwartego uznania organizacji terrorystycznych za politycznego interlokutora”.
Socjaliści natychmiast odpowiedzieli na to, zarzucając biskupom hipokryzję. Przecież – bronił się Zapatero – wszystkie rządy hiszpańskie, w tym również te, którymi kierowała Partia Ludowa, prowadziły tajne rozmowy z ETA. A ponadto – mówią socjaliści – kościelne stowarzyszenie św. Idziego prowadzi negocjacje z terrorystami w różnych miejscach świata, m.in. z partyzantką kolumbijską, i pomaga w rozwiązaniu konfliktów. My zaś – broni się rząd – podjęliśmy rozmowy po tym, jak baskijscy separatyści ogłosili w 2006 r. „jednostronne, dobrowolne zawieszenie broni”, sądząc, że jest to dobry moment na zakończenie ponadczterdziestoletniej historii baskijskiego terroryzmu.
Jeśli chodzi o efekt wyborczy, liczy się jednak przede wszystkim to, że – jak podkreślają media opozycyjne – kościelna krytyka prób porozumienia się z ETA, jest zbieżna z hasłami kampanii PP. To samo dotyczy zresztą pozostałych punktów dokumentu hiszpańskich biskupów.
Na liście zarzutów dotyczących łamania moralności katolickiej przez rząd Zapatera są „destabilizacja rodziny opartej na małżeństwie” przez prawne uznanie związków homoseksualnych, „naruszanie prawa rodziców do wychowania dzieci” przez wprowadzenie w szkołach lekcji wychowania obywatelskiego oraz zniesienie obowiązkowego charakteru udziału w lekcjach religii. Napięcie w stosunkach między hiszpańską hierarchią kościelną a rządem socjalistów na tle tych reform narasta od dawna. Wyraźnie zdenerwowany Zapatero o komunikacie Episkopatu powiedział: „Przewagę w Kościele zyskali najbardziej konserwatywni hiszpańscy biskupi, którzy rządzą już w Partii Ludowej i chcą rządzić w Hiszpanii”.
Koordynator federalny hiszpańskiego Ruchu „Hiszpanie Socjaliści z PSOE”, Carlos Garcia Andoin, twierdził nazajutrz po ukazaniu się dokumentu Episkopatu, że „postawa biskupów wywołuje wzrastające poruszenie i krytykę ze strony socjalistycznego elektoratu”. Według hiszpańskiego Centralnego Instytutu Statystycznego, 78,7% elektoratu socjalistów, to ludzie, którzy deklarują się jako katolicy, a 33% tego elektoratu to katolicy regularnie praktykujący. Tylko 14,6% głosujących na PSOE określa się jako „niewierzący”.
W tej sytuacji trudno przewidzieć, jaki wpływ na postawy w socjalistycznym elektoracie może mieć dokument Episkopatu.
Polityka historyczna -wersja hiszpańska
Szczególnie głębokie kontrowersje wzbudził wśród hiszpańskiej opinii publicznej punkt dokumentu, w którym Episkopat oskarżył socjalistów o manipulowanie prawdą historyczną. Zarzut dotyczy uchwalonej z inicjatywy PSOE ustawy o prawdzie historycznej. Stwarza ona przesłanki prawne niezbędne do tego, aby rodziny ofiar frankizmu mogły dochodzić prawdy dotyczącej okoliczności, w jakich straciły one życie, i poszukiwać miejsc ich pochówku, w większości anonimowych grobów bądź zbiorowych mogił, w jakich chowano rozstrzelanych.
Zarzut wysunięty przez biskupów dotyczy bolesnych wspomnień krwawej wojny domowej, w której zginęło po obu stronach co najmniej 300 tys. ludzi. Wśród nich 6832 zakonników, zakonnic i księży zamordowanych pod wpływem propagandy antyreligijnej i antykościelnej przez republikanów (najwięcej krwi duchownych przelali anarchiści, ale nie tylko). Po zwycięstwie nad republikanami w 1939 r. wojska nacjonalistyczne gen. Francisca Franco wzięły odwet. Według bezstronnego szwajcarskiego historyka, specjalizującego się w badaniu najnowszych dziejów Hiszpanii, Michaela Altmana z Uniwersytetu w Bernie, liczba śmiertelnych ofiar prześladowań politycznych prowadzonych już po zakończeniu wojny domowej wyniosła 150 tys. osób. Od 30 do 60 tys. – według dokumentów oficjalnych – zginęło przed plutonami egzekucyjnymi, które działały w Hiszpanii jeszcze pięć lat po zakończeniu II wojny światowej. Wyroki śmierci orzekano niemal seryjnie, nawet w przypadkach zwykłego pomówienia ze strony sąsiadów o „republikańskie sympatie”.
Mocne punkty socjalistów
Socjaliści oparli swoją kampanię wyborczą na przedstawieniu dobrych wyników, jakie osiągnęli w gospodarce i poprawie sytuacji socjalnej uboższych warstw społeczeństwa. Wychodzili z założenia, że wobec nadciągającej z północy, z USA, fali recesyjnej, te kwestie są dla hiszpańskiego wyborcy najważniejsze. „Mój przyszły rząd będzie gwarancją, oparciem dla tych, którzy przeżywają trudności”, obiecuje Zapatero na spotkaniach przedwyborczych. Podczas gdy partie rywalizujące przed wyborami prezydenckimi w USA obiecują wyborcom zwrot 600 dol. z wpłaconych podatków, szef rządu hiszpańskich socjalistów zagwarantował każdemu płatnikowi podatku „od osoby fizycznej” – 400 euro. „Dla tych, którzy zarabiają mniej, będzie to istotna pomoc”, powiedział premier.
Ze swego programu ogłoszonego przed poprzednimi wyborami zrealizował obok najważniejszej obietnicy politycznej – natychmiastowego wyprowadzenia wojsk hiszpańskich z Iraku – także obniżenia kosztów czynszów z podatku dochodowego Hiszpanów, wysokiego becikowego i znacznych podwyżek emerytur. Nowe obietnice wyborcze socjalistów to podniesienie płacy minimalnej z 600 do 800 euro w 2012 r., emerytury z obecnych 500 euro do 700 euro dla osób samotnych i z 650 do 850 euro dla małżeństw.
Wielka hiszpańska federacja związków zawodowych o orientacji socjaldemokratycznej, UGT, nie uczestniczy bezpośrednio w kampanii wyborczej. Z opublikowanych przez nią danych wynika, że przy bezrobociu wynoszącym 8,6%, zasiłki pobiera 86% osób bez pracy, podczas gdy 20 lat temu ledwie 48% miało takie zabezpieczenie.
Prawicowej zapowiedzi twardej polityki wobec „obcych” PSOE przeciwstawia obietnicę „dalszego wyrównywania sytuacji prawnej obywateli hiszpańskich i świeżo przybyłych imigrantów”.
Jednocześnie hiszpańscy socjaliści porzucili już dawne hasło: „Obniżanie podatków to mamidło prawicy”. Podczas gdy ich maleńki sojusznik mający w parlamencie tylko trzech deputowanych, koalicja Zjednoczonej Lewicy (IU), domaga się nowego podatku dla osób zarabiających ponad 100 tys. euro rocznie, obiecują obniżenie podatku dochodowego w ciągu czterech lat o 18%.
Hiszpania to w Europie kraj dosyć wyjątkowy: tylko co dziesiąta rodzina wynajmuje mieszkanie, podczas gdy 90% ma już własne, co sprawiło, że nastąpiło groźne dla gospodarki załamanie w sektorze budownictwa mieszkaniowego. „Idą trudniejsze czasy”, mówi Zapatero i wraz z koalicjantami z IU ogłasza przed wyborami wielki program: wybudowanie w ciągu 10 lat 1,5 mln mieszkań częściowo finansowanych przez państwo dla rodzin o niższych dochodach. Z tego 600 tys. będą to mieszkania do wynajęcia.
Na ile wiarygodne i realistyczne są te obietnice?
Lider prawicy, Rajoy, przyczynił się ostatnio do jej umocnienia, przyznając de facto słuszność decyzji socjalistów, którzy niezwłocznie po utworzeniu rządu wycofali hiszpańskich żołnierzy z Iraku. Na pytanie dziennika „EL Mundo”, czy decyzja rządu PP o udziale w interwencji zbrojnej w Iraku była błędem, odpowiedział zdecydowanie „tak”. „Jest oczywiste, że popełniono błąd; gdybyśmy wiedzieli, że nie ma tam broni masowej zagłady, nie poparlibyśmy interwencji”, zapewnił Rajoy.
Nic jednak nie zmienia faktu, że socjaliści zostali zmuszeni do rozgrywania bitwy wyborczej nie na tym gruncie, na którym czują się najmocniej, lecz na polu wybranym przez prawicę: wśród podsycanych nastrojów ksenofobii, strachu przed obcymi i poczucia rosnącego zagrożenia.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy