Dla zachodnioeuropejskiej lewicy powiększenie Unii Europejskiej to hasło dnia, ale i ból głowy Korespondencja z Berlina Czy europejska lewica wie wystarczająco dużo o Polsce i innych krajach, które chciałyby w najbliższych latach znaleźć się w Unii Europejskiej? Kuluarowe rozmowy i wypowiedzi zachodnich ekspertów na odbywającym się w minionym tygodniu Kongresie Partii Europejskich Socjalistów (PES) w Berlinie nie zawsze pozwalały na taką konkluzję. W trakcie debaty na temat funkcjonowania partii i demokracji w naszym regionie jeden z prelegentów powiedział, że ekolodzy z Europy Środkowej generalnie są prawicowi i niechętni do współdziałania z socjaldemokratami. Wśród polskich słuchaczy zapanowało poruszenie. Polska Partia Zielonych współpracuje przecież od lat z SLD! Trudniej było wyrobić sobie opinię na temat rzeczywistej znajomości naszych problemów ze strony działaczy PES, kiedy jako przykład słabości partii w naszym regionie podawali Polskę i określenie “partie kanapowe”. Albo, gdy gotowi byli kłaść dolary, a właściwie europejską walutę euro, przeciw orzechom, że w dzisiejszej Rosji polityka stała się mniej przezroczysta aniżeli w czasach ZSRR, a większość ludzi ma mniejszy wpływ na bieg spraw politycznych niż za czasów Gorbaczowa. Śniadanie z Robinem Cookiem Z drugiej strony, eurosocjaliści, co widać było także na berlińskim spotkaniu, naprawdę chcą wiedzieć o nas możliwie najwięcej. W przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilku lat, kiedy obserwatorzy kongresów PES z ramienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej musieli mocno zabiegać o poważniejszych rozmówców, tym razem nie było z tym problemów. Z Leszkiem Millerem spotkali się dwaj niemieccy liderzy: kanclerz Gerhard Schröder oraz sekretarz generalny SPD, Franz Muentefering. Długie śniadanie z przywódcą SLD zjadł Robin Cook, brytyjski minister spraw zagranicznych, wybrany w Berlinie na następną kadencję nowy przewodniczący PES. “Gdyby na Kongresie był Tony Blair, pewnie także chciałby się spotkać z Millerem”, powiedziała mi tego samego dnia jedna z delegatek laburzystów, Sally Powell. Polska była także dowodem, że lewica może rozwijać się nawet w krajach, gdzie funkcjonują silne fobie antykomunistyczne. W dyskusji na temat stanu demokracji w państwach naszego regionu prof. Andre Gerrits wymienił Polskę jako jedyne miejsce, gdzie nowa, bez historycznych korzeni, partia lewicy – czyli Unia Pracy – zdobyła istotną pozycję. Kiedy wspominano pozytywną rolę wschodnioeuropejskich socjalistów w procesie transformacji lat 90., delegaci mówili o dwóch ugrupowaniach: Sojuszu Lewicy Demokratycznej i socjalistach węgierskich. Pośrednim efektem takiego postrzegania SLD stała się obietnica złożona podczas kuluarowych rozmów, że partia Leszka Millera zostanie przyjęta jako pełnoprawny członek PES, zanim nasz kraj stanie się ostatecznie członkiem Unii Europejskiej (której socjaldemokraci tworzą formalnie Partię Europejskich Socjalistów). Nie łaska, ale interes Sprzyjanie Polsce (i innym krajom kandydującym do Unii) stało się jednym z charakterystycznych rysów berlińskiego spotkania. Przewodzący przez minione sześć lat PES niemiecki socjaldemokrata, Rudolf Scharping, wezwał pierwszego dnia z kongresowej trybuny: “Poszerzcie Unię Europejską”. Kanclerz Schröder mówił, że poszerzenie obszaru zjednoczonej Europy to nie dowód łaski czy zadośćuczynienia wschodnioeuropejskim sąsiadom, ale wspólny interes Piętnastki i tych, którzy do bram Unii pukają. Premier Danii, Poul Nyrup Rassmussen, powiedział nawet: “Być socjaldemokratą na progu XXI wieku, to robić wszystko, by do rozszerzenia faktycznie doszło”. Kiedy padały takie słowa, na sali obrad zrywały się oklaski. Sceptycy pytali jednak, czy partyjne, socjaldemokratyczne “tak” dla większej Unii pozostanie jedynie w sferze deklaracji, czy też przeniesie się na realną politykę. “Byłoby dobrze, gdyby eurosocjaliści prezentowany tutaj euroentuzjazm zaprzęgli do codziennego działania (swoich) rządów”, skomentował dominujący nurt dyskusji obserwator z socjaldemokratycznej partii Moodukad, Toomas Ilves. Estoński polityk, pełniący funkcję wiceministra spraw zagranicznych w Tallinie, nie szczędził eurosocjalistom gorzkich słów. “Rządzicie w 12 spośród 15 krajów Unii, ale kraje takie jak Estonia niewiele na tym zyskują. Zanim wejdziemy do Unii, wasze dopłaty do własnych produktów rolnych zniszczą nasze rolnictwo. Kto będzie chciał wtedy głosować za członkostwem w zjednoczonej Europie?”, pytał. Część uczestników Kongresu też była sceptyczna. Kto zapłaci za rozszerzenie Unii, pytał delegat greckiego
Tagi:
Mirosław Głogowski