Oczekiwanie na zmianę, czyli co ma się wydarzyć na kongresie SLD Pół roku temu, kiedy myśleliśmy o zbliżającym się kongresie, wiedzieliśmy jedno – potrzeba nam wielkiej debaty, w ogniu której wypali się zło i otworzy droga prowadząca do odzyskania zaufania. Problemem było, jak ją zorganizować, by nic nie krępowało dyskusji, by rozmawiać ze sobą otwarcie, nie niszcząc tego, co dobre, nie dekomponując partii, nie anarchizując jej. Mamy w pamięci przykład AWS, odpornej na medialną krytykę, niereformowalną, butną i pełną pychy. Lądowanie było bardzo twarde. Nie odzyskamy zaufania bez uczciwej, rzetelnej debaty, w której nie wstyd będzie pokazać, czego dokonaliśmy w dwudziestomiesięcznym czasie naszych rządów, a co kompletnie nam nie wyszło. Wierzę, że jest dziś czas, by powiedzieć pewne rzeczy do końca. Po to, aby nikomu w SLD nie przyszło do głowy, że krytyczna analiza własnego funkcjonowania jest jedynie teatrem dla publiczności. Kongres nie ograniczy się więc do spraw organizacyjnych. Oczekiwać można zmian statutu prowadzących do skutecznego eliminowania zjawisk szkodzących partii i jej wizerunkowi. Kongres będzie miejscem otwartej debaty politycznej. Bez ulizywania rzeczywistości. Ale i bez rewolucyjnego chaosu. Filozofia oświeconego umiarkowania – zmień tylko tyle, ile musisz zmienić, znajdź możliwie najmniejszy element, którego wymiana pociąga za sobą przebudowę całego systemu – zwycięży. Wierzę, że to możliwe. SLD ma program kreślący wizję kraju, wizję stosunków społecznych, model państwa, które powinno zapewnić Polakom lepszy los. Został przyjęty na kongresie założycielskim 19 grudnia 1999 r. i rozwinięty w programie wyborczym z 2001 r. Nakreśliliśmy wizję Polski u progu XXI w., wizję solidarnego, wykształconego, szanującego dziedzictwo kulturalne społeczeństwa. Opisaliśmy, co trzeba zrobić, by żyć w państwie demokratycznym, sprawnym i kierującym się zasadami moralnymi. Określiliśmy swe miejsce w świecie i w integrującej się partnerskiej Europie. Napisaliśmy, jaką Polskę chcemy budować. Powiedzieliśmy sobie i współobywatelom, że chcemy, aby był to kraj sprawiedliwy, o zrównoważonym i trwałym rozwoju, w którym każdy ma szansę na realizowanie swoich indywidualnych ambicji i aspiracji. Ma to być kraj demokracji, tolerancji i równych szans, państwo o pełnoprawnej pozycji w zjednoczonej Europie i w świecie. Ten program rozwinięty następnie w programie wyborczym przyniósł lewicy zwycięstwo. Wciąż odnosi się do marzeń milionów Polaków, którzy w takim państwie chcieliby żyć. Po trzech i pół roku nie ma potrzeby zmiany programu, nie ma problemu innych odniesień do tradycji, odmiennych od dokonanych na kongresie założycielskim. Nic z tego, co wtedy, w 1999 r., przyjęliśmy, nie przestało być aktualne. Nasza uwaga ogniskować się dziś powinna na tym, na ile ten program opisuje politykę Sojuszu Lewicy Demokratycznej i przenika postawy jego funkcyjnych członków, a na ile jest jedynie ornamentacją jego obrazu. Czy to, co robimy, jest funkcją celów w nim opisanych, czy zbiorem przypadkowych, wynikających z doraźnie obecnych warunków i okoliczności decyzji? To właśnie pytanie, a nie poszukiwanie nowej identyfikacji powinno się stać centralnym punktem kongresowej debaty. Tak jak nieuczciwa byłaby próba zlokalizowania odpowiedzialności za to, co nam nie wyszło w półtorarocznym czasie sprawowania władzy, w jakichś ciemnych siłach osaczających SLD i dążących do jego zepchnięcia na margines polityki, tak nie ma potrzeby zadeptywać dokonań rządu. Odepchnięcie od Polski bliskiej w 2002 r. katastrofy w dziedzinie finansów publicznych było i jest warunkiem realizacji nie tylko ambitnego programu SLD, ale zapewnia Polsce możliwość odmiany jej losu w związku z akcesją europejską. Dziś możemy jedynie wyobrazić sobie sytuację, której doświadczyli Argentyńczycy w grudniu 2001 r., kiedy ich państwo utraciło wiarygodność finansową w wyniku załamania się budżetu. Polityczne, społeczne i gospodarcze konsekwencje takiego kryzysu byłyby w Polsce 2002 r. nie do wyobrażenia. Rząd Leszka Millera nie tylko przygotował i przeprowadził w parlamencie budżet stabilizujący finanse publiczne, ale też go zrealizował. W przeciwieństwie do poprzedników – bez nowelizacji w trakcie roku budżetowego. W końcówce 2002 r. widmo katastrofy było poza nami. 20 miesięcy od chwili przejęcia władzy, pod koniec pierwszego półrocza 2003 r. wzrost PKB wynosi 2,9%. Jest szansa uzyskania średniorocznego wzrostu, na koniec tego roku, przekraczającego zapowiadane 3%. Przypomnieć trzeba 1,2% w roku ubiegłym i 0,2% w poprzednim. 3% wzrostu to z pewnością lepiej niż 0,2%. To dokładnie tyle, ile na ten rok planował Marek Belka, kiedy jesienią 2001 r.
Tagi:
Andrzej Celiński