Sahra Wagenknecht będzie lokomotywą Die Linke w wyborach do Bundestagu. Ale czasami mówi jak prawicowa populistka Korespondencja z Berlina Sahra Wagenknecht doskonale zna swój medialny potencjał i potrafi go zręcznie wykorzystać. Od wyborców otrzymuje niemal wyłącznie pozytywne mejle. Do jej skrzynki codziennie wpada ponad 50 wiadomości, po wystąpieniach w Bundestagu – nawet tysiąc tygodniowo. – Nie jestem w stanie przeczytać wszystkich, ale te, które czytam, są budujące – twierdzi szefowa frakcji Die Linke w Bundestagu. Profilem na Facebooku zarządza sama, jej stronę polubiło już 338 tys. użytkowników. Każdy wpis zbiera tysiące lajków. Inni czołowi działacze Lewicy o takich liczbach mogą jedynie pomarzyć. Popularność uodparnia ją na krytykę we własnej partii. Sahra Wagenknecht zdaje sobie sprawę, że w jej ugrupowaniu nie ma bardziej rozpoznawalnej osoby. Koledzy również nie chcą kwestionować faktu, że „czerwona Sahra” jest medialną twarzą Lewicy. Ostatnia jej książka, „Zamożność bez zachłanności” („Reichtum ohne Gier”), sprzedaje się jak ciepłe bułeczki, a na odczyt w berlińskiej Uranii przyszło ok. 850 osób. Dyskusja na temat wystawienia w wyborach parlamentarnych odpowiedniej kandydatki wydaje się zbędna. Sęk w tym, że 47-letnia ekonomistka z Jeny jest nie tylko najwyrazistszą członkinią Die Linke, lecz także najbardziej kontrowersyjną. Ostatnio nikt bardziej nie rozpalał emocji w partii. Podczas wystąpień w 2016 r. liderka opozycji, córka Irańczyka i Niemki, zaskakiwała populistycznymi tyradami o imigrantach, które kojarzą się raczej z Alternatywą dla Niemiec. W każdym razie jej słowa odbiegały od lewicowej otwartości poprzednika. Styl zarządzania W październiku 2015 r. Sahra Wagenknecht zastąpiła legendę Die Linke, Gregora Gysiego, który od grudnia 2016 r. piastuje stanowisko prezesa Partii Europejskiej Lewicy. Drugim liderem klubu został powściągliwy Dietmar Bartsch, który raczej nie wejdzie w paradę ambitnej Wagenknecht. Ma ona bowiem, podobnie jak Gysi, charyzmę mówcy porywającego tłumy. Jeśli chodzi o krytykę neoliberalizmu, punktowanie poczynań Europejskiego Banku Centralnego czy polityki bezpieczeństwa Angeli Merkel, wypada równie dobrze. Znacznie gorzej jest z jej wypowiedziami na temat kryzysu migracyjnego. Gysi przy całej swojej ekscentryczności wiedział, jak gasić wewnętrzne pożary, nawet jeśli sam je wcześniej wzniecił. Przede wszystkim instynktownie wyczuwał, kiedy należy się wyciszyć. Sahra Wagenknecht nie wytwarza aury spokoju. Trudno nie zauważyć w zachowaniu szefowej frakcji Die Linke podobieństwa do męża, Oskara Lafontaine’a. Kiedy w 2016 r. medialna niechęć do rządu federalnego sięgała apogeum, Lafontaine był jednym z głównych lewicowych krytyków Angeli Merkel. Były prezes SPD i współzałożyciel Die Linke opowiadał o niemieckich emerytach, którzy wskutek napływu uchodźców „na pewno nie będą mieli łatwiej”, postulował, żeby nie wypuszczać Syryjczyków z obozów w Jordanii i Libanie. Działo się to przed marcowymi wyborami do landtagów w Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynacie. Podlizywanie się wyborcom AfD nic jednak nie dało, Lewica w tych landach zdobyła niewiele ponad 3% poparcia. Lafontaine wyciągnął z tego pewne wnioski, bo odtąd już prawie nie występował w mediach. Jego retorykę przejęła za to Sahra Wagenknecht. Po feralnej nocy sylwestrowej w Kolonii na przełomie 2015 i 2016 r. zauważyła na konferencji prasowej: „Jeśli ktoś z Maghrebu nadużywa swoich praw, powinien zostać niezwłocznie wydalony z powrotem do Afryki”. Wywołało to natychmiast falę oburzenia w Die Linke. Sprawa zaczęła zataczać coraz szersze kręgi. Lewicowe media zastanawiały się, czy Die Linke występuje jeszcze w obronie uchodźców, czy już znalazła się w jednej szalupie ratunkowej z populistami. Koniec końców Sahra Wagenknecht zaznaczyła, że Lewica „zawsze stoi po stronie imigrantów, którzy są prześladowani w swoich krajach”, ale nie była przekonująca. Na pytanie, czy sympatycy Pegidy mogą postawić krzyżyk przy Die Linke, Wagenknecht nadal odpowiada wymijająco lub nic nie mówi. Niepoprawna politycznie Czasami szefowa frakcji sugeruje, że potrafi zrobić krok do tyłu, ale to tylko pozory. W połowie 2016 r. uspokoiła swoją retorykę w kwestii uchodźców, ale kiedy w lipcu doszło do ataków terrorystycznych w Monachium, Würzburgu i Ansbachu, powtórnie ruszyła do antyimigranckiej ofensywy. Wypowiedziała wtedy zdanie, które nie zrobiłoby większego wrażenia, gdyby padło z ust polityka AfD: „Samo »damy radę« jest zbyt naiwne”. Po zamachu w Berlinie 19 grudnia