Generałowie bez doświadczenia, żołnierze bez butów Odchodzący premier Jarosław Kaczyński w swoim pożegnalnym wystąpieniu z sejmowej trybuny wskazał, że jednym z naczelnych obowiązków państwa polskiego jest umacnianie sił zbrojnych, systemu obronnego itd. W tym samym czasie jego minister obrony narodowej Aleksander Szczygło, znany większości kadry zawodowej WP jako Rydz-Szczygły, nie ustawał w rzucaniu inwektyw na swojego poprzednika, Radka Sikorskiego. Określenie tego ostatniego mianem zdrajcy było w ustach Szczygły jednym z najbardziej łagodnych epitetów. Oczywiście w jego ocenie opuszczenie PiS jest zdradą, ale używanie tego typu określeń przez urzędującego jeszcze ministra obrony musi budzić niemałe zdziwienie, a nawet konsternację. Obok inwektyw i oskarżeń pod adresem swego poprzednika min. Szczygło w ostatnich kilkunastu działaniach wykazał też olbrzymią aktywność na polu nowych inicjatyw i pomysłów, mających jego zdaniem wzmocnić system obronny. Obwieścił pompatycznym i buńczucznym tonem, że należy jednoznacznie przejść od systemu służby wojskowej z poboru do bardziej efektywnego elementu, jakim jest służba ochotnicza z opcją przejścia następnie do służby zawodowej. Na słowach, bynajmniej, minister nie poprzestał. Ok. 70 żołnierzy zawodowych, specjalnie w tym celu przeszkolonych, jak zapewniał Szczygło, podjęło w wybranych regionach kraju akcje namawiania ochotników do wojska… Że podobne, a wręcz analogiczne metody stosowano już w okresie wojny trzydziestoletniej, tego zapewne minister nie słyszał. Historia nie jest i nie była nigdy jego mocną stroną, więc chwała temu, kto podszepnął ministrowi tę metodę… Nie do śmiechu jednak musi być, jeżeli spróbujemy się przyjrzeć, w jak fatalnym stanie zostawia Aleksander Szczygło resort obrony narodowej, a prześledzimy tylko niektóre aspekty problemu, bo na resztę objętość tekstu nie pozwoli. Szczygło wszedł do MON m.in. z hasłami konieczności wymiany kadr. Zaczął to robić jeszcze jako wiceminister, ale tu był dość skutecznie hamowany przez Radka Sikorskiego. Ten bowiem jak każdy pragmatyk patrzył na kadry zawodowe wojska poprzez pryzmat przydatności, perspektyw, predyspozycji, a więc normalnych aspektów kadrowych w każdej armii. Kiedy min. Szczygło pojawił się po raz drugi na ulicy Klonowej, tym razem już jako konstytucyjny minister, wszyscy ci, którzy kończyli uczelnie na Wschodzie, dobrze wiedzieli, że czas żegnać się z mundurem. Szczygło ogłosił, że chce, aby generałami zostawali ludzie w jego wieku. Jak widać, każdy pretekst jest dobry, jeżeli chce się kogoś, mówiąc trywialnie, załatwić. W tasowaniu kadry zawodowej znalazł gorliwego pomocnika. Nietrudno odgadnąć, że mamy na myśli sprawnego, ale tylko fizycznie generała dywizji Romana Polkę. Ten oficer wykorzystał fakt, że musiał w swoim czasie odejść ze służby zawodowej i przeszedł na wielce zaszczytne stanowisko obrońcy miasta stołecznego przed bin Ladenem i innymi terrorystami w okresie, kiedy funkcję prezydenta miasta sprawował Lech Kaczyński. Ponieważ terroryści nie raczyli się w tym okresie zainteresować Warszawą, Roman Polko mógł sobie poczytać ten epizod swojej służby za epokowy sukces i wejść z powrotem w nurt służby w wojskowym mundurze. Z rąk bliźniaków otrzymał jeden, a potem kolejny stopień generalski i uznał, że może swym umysłem pomóc ministrowi m.in. w polityce kadrowej w wojsku. Szybko wykreował też swoich ludzi na funkcje komendanta rektora Akademii Obrony Narodowej i szefa inspektoratu wsparcia w sztabie generalnym. Nie miał specjalnie wielu oponentów, bo najwyższy funkcją żołnierz, czyli gen. Franciszek Gągor, szef sztabu generalnego, też zawdzięczał swoje wyniesienie z typowego trzeciego szeregu na najwyższą funkcję Kaczyńskim i daleko mu było, biorąc jeszcze pod uwagę jego oportunistyczny charakter, do stawania w poprzek polityce kadrowej tandemu Szczygło-Polko. Nominacje kadrowe w większości młodych, nie tylko niedoświadczonych, ale również często niedouczonych generałów spowodowały w efekcie prawie zupełne wygaszenie wszelkich progresywnych działań. Obejmujący funkcje z nominacji min. Szczygły generałowie otrzymywali z reguły pod swoją komendę starszych, bardziej doświadczonych, do niedawna kolegów, od których w swoim czasie się uczyli… Ci, mając przeświadczenie, że są w najlepszym wypadku ludźmi do wykończenia w pewnym odcinku czasu, przestawali mieć jakąkolwiek inicjatywę, bo wszystko, co dotąd robili, było przecież złe. Więc przestawali robić cokolwiek, poza oczywiście ruchami pozornymi. Wojsko jako struktura wysoce sformalizowana