W Niemczech wielkie partie polityczne stanęły w obliczu kryzysu Politycy długo będą pamiętać ten „krwawy poniedziałek” w Berlinie. Montowana z trudem wielka koalicja SPD i chadeków nagle stanęła pod znakiem zapytania, komentatorzy zaś zaczęli pisać o kryzysie państwa. „Obywatele oczekują od polityków utworzenia stabilnego rządu. A co widzą? Taniec bezgłowych”, napisał popularny dziennik „Bild”. Pojawił się scenariusz kolejnych wyborów, a przecież Niemcy 18 września wybierali nowy Bundestag. Burza rozpętała się w Halloween, święto duchów. Skłoniło to dziennikarzy publicznej telewizji ZDF do stwierdzenia, że szefową CDU Angelę Merkel, która 22 listopada ma zostać wybrana na kanclerza (czy też kanclerkę) republiki otaczają polityczne widma. Rozmowy w sprawie utworzenia wielkiej koalicji prowadzą bowiem ustępujący kanclerz Gerhard Schröder, lider CSU, Edmund Stoiber, który myśli tylko o tym, jak uciec z areny polityki federalnej do Bawarii, oraz przewodniczący SPD, Franz Müntefering, właśnie obalony w wyniku przypadkowego puczu partyjnego. Sympatyzujący z lewicą magazyn „Der Spiegel” napisał, że ta rewolta, prowadzi socjaldemokratów w kierunku politycznej nirwany. Zdaniem tygodnika, SPD, partia o 142-letniej historii, znalazła się w najpoważniejszym kryzysie od czasu zakończenia wojny. W połowie listopada ma się odbyć w Karlsruhe zjazd SPD, który wybierze członków wszystkich władz, także przewodniczącego i sekretarza generalnego, który jest prawą ręką szefa partii. Zgodnie z tradycją, przewodniczący SPD wyznacza kandydata na to stanowisko. Franz Müntefering zwrócił się zatem do prezydium SPD, aby desygnowanym sekretarzem generalnym został jego zaufany Kajo Wasserhövel. Nieoczekiwanie z aspiracjami do tego urzędu wystąpiła jednak Andrea Nahles, 35-letnia aktywistka partii, zwana z uwagi na swoje pochodzenie i temperament „wulkanem z Eifel”. Nahles to postać mało znana nawet w Niemczech, aczkolwiek jest matadorką lewicowego skrzydła partii. Przeciwnicy w SPD określają ją najczęściej słowem „hałaśliwa”, wojownicza Andrea potrafi bowiem bezpardonowo krytykować przywódców partyjnych, zarzucając im odejście od lewicowych ideałów i brak socjalnego sumienia. Luminarze Koła z Seeheim, prawicowego skrzydła SPD, mówią o niej z niechęcią jako o osobie „dzielącej i polaryzującej”. W 1995 r. jako szefowa Młodych Socjalistów pomogła usunąć na zjeździe w Mannheim przewodniczącego SPD, Rudolfa Scharpinga. Ale następcą Scharpinga został autor całej intrygi, Oskar Lafontaine, polityczny gracz kontrowersyjny, lecz znacznego formatu. Puczyści, którzy postanowili utopić Münteferinga, nie mieli jednak kandydata na nowego szefa partii. Nie mieli też żadnego programu. Całą sprawę można by zrozumieć, gdyby „spiskowcy” zamierzali np. skierować socjaldemokratyczny okręt na bardziej lewicowy kurs. Ale Andreę Nahles poparli przede wszystkim „sieciowcy” (Netzwerker). Tak nazywani są przedstawiciele młodego pokolenia partii, raczej bezideowi, spotykający się na przyjęciach, których jedynym celem jest doprowadzenie do „zmiany pokoleniowej” w SPD. „Sieciowcy” poczuli wiatr w żaglach, kiedy po odejściu Schrödera na szczytach władzy w partii zapanowała próżnia. Gerhard Schröder bez trudu uciszyłby tę burzę. Swoim zwyczajem huknąłby pięścią w stół i powiedział: „Albo wybierzecie Kaja, albo sami będziecie prowadzić ten interes!”. Także gdyby Müntefering zagroził dymisją w razie porażki jego kandydata, spiskowcy nie ośmieliliby się poprzeć buntowniczki z Eifel. Ale nie zdobył się na to, nie uznał także za stosowne przekonywać zwolenników Nahles. Wynik głosowania z 31 października okazał się dla lidera socjaldemokratów druzgoczący. „Czerwona” Andrea dostała w prezydium aż 23 głosy, kandydat Münteferinga – tylko 14. Po tak jaskrawym wotum nieufności przewodniczący SPD nie miał innego wyjścia – oznajmił, że na zjeździe nie będzie już kandydował. W partii zapanowało zamieszanie. Nawet „spiskowcy” przerażeni tym, co zrobili, chowali się przed dziennikarzami po kątach. Podniósł się lament, jakiego nad Szprewą i Renem dawno nie słyszano. Oto SPD w absurdalny sposób pozbyła się lidera w czasie, kiedy rokowania nad wielką koalicją nie zostały jeszcze ukończone. Doszło do sytuacji, w której „socjałów” reprezentują w rozmowach koalicyjnych odchodzący politycy – nawet „alternatywna” Partia Zielonych w swych najbardziej swawolnych latach nie pozwoliłaby sobie na coś podobnego! Komentatorzy usiłują wyjaśnić przyczyny obecnego bezhołowia wśród socjaldemokratów. Tak naprawdę SPD zawsze źle się czuła w rządzie. Wielu „towarzyszy” uważa, że partia powinna raczej troszczyć się o swą tradycyjną klientelę – pracobiorców, emerytów, bezrobotnych, związkowców,
Tagi:
Krzysztof Kęciek