Zanim Leszek Miller został premierem wybuchła sprawa służb specjalnych „Zapowiedzieliśmy ją. Powiedzieliśmy to wszystko przed wyborami i będziemy chcieli ten plan zrealizować”, tymi krótkimi słowami Leszek Miller przeciął dyskusje, które rozgorzały w ubiegłym tygodniu wokół reformy służb specjalnych. Najpierw prezydent Kwaśniewski w wywiadzie dla radiowej Trójki oświadczył, że sytuacja po 11 września stawia przed polskimi służbami specjalnymi nowe zadania. I nie powinniśmy zajmować się ich reformowaniem w sytuacji, w której największym naszym wkładem do koalicji antyterrorystycznej jest właśnie praca wywiadu. Te opinie nie zmieniły zamierzeń Leszka Millera. „Celem reformy służb jest zwiększenie ich skuteczności”, mówił. A Jerzy Szmajdziński dodawał: „Nigdy nie ma dobrego czasu na reformy w służbach, zrobimy to tak, by współpraca z wywiadami państw NATO nie doznała uszczerbku”. Pierwsza wyraźna różnica opinii miedzy prezydentem a premierem wywołała lawinę komentarzy. „Pan prezydent ma szerszy dostęp do informacji, w których między innymi wyrażają się opinie naszych sojuszników co do tego rodzaju zamysłów”, tłumaczył w Radiu Zet Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu. To logiczne tłumaczenie. Na pewno w interesie sojuszniczych wywiadów leży, by w polskich służbach nie nastąpiły jakieś zawirowania. Ale czy obawy te nie są wyolbrzymiane? Jest kilka ośrodków w Polsce, które chciałyby reformy uniknąć, tak aby wszystko pozostało po staremu. Pierwszym są same Wojskowe Służby Informacyjne. WSI przeszły kryzysy III RP w możliwie nienaruszonym stanie. Minister Pałubicki praktycznie nie miał nad nimi władzy, cywile nie grzebali w ich materiałach, a po wpadkach UOP rola służb wojskowych, posiadających rozbudowaną sieć współpracowników oraz tzw. enkarzy, czyli oficerów pracujących na etatach niejawnych, uplasowanych w kluczowych punktach państwa, znacznie wzrosła. Likwidacja WSI i połączenie ze – znacznie większym – wywiadem cywilnym postawiłyby dotychczasowy dorobek pod dużym znakiem zapytania. O tym „dorobku” napomknął niedawno płk Klemba, mówiąc o finansowaniu PC z pieniędzy FOZZ i zakładaniu przez wojskowy wywiad prywatnych firm. Przeciwne reformie, choć trochę z innego powodu, było również kierownictwo wywiadu UOP. Jego szef, gen. Bogdan Libera, miał świadomość, że jego czynny udział w „sprawie Oleksego” wyklucza go z jakichkolwiek kadrowych przymiarek. Siłą rzeczy, obawy te dotyczą również jego współpracowników. Ale przecież nie tylko obawy kilku szefów były tu decydujące – wywiad UOP także przeszedł czasy III RP suchą nogą. Jego likwidacja, a przynajmniej wielka reorganizacja, także rozbije dotychczasowe układy. Jest jeszcze jeden element powodujący niechęć obu wywiadów do planów SLD. Otóż nowa struktura dokładnie oddzieli wywiad od kontrwywiadu, czyli sprawy zagraniczne od krajowych. Bardzo utrudnione stanie się więc to, co obie służby od czasu PRL lubią najbardziej – „rozwijanie się” w instytucjach działających na terenie kraju. Innym ośrodkiem, zdecydowanie najsłabszym, jest obecne kierownictwo UOP. Szefowie zaklepali sobie pracę w innych instytucjach, ale liczyli, że przynajmniej część ich zaufanych ludzi zostanie w Urzędzie Ochrony Państwa, tak by mieli wgląd w jego prace. Reforma te nadzieje zmniejsza. Więc kierownictwo UOP przekazało w ubiegłym tygodniu dziennikarzom tzw. tezy do wystąpienia prezesa Rady Ministrów. Napisano w nich m.in.: „Rzekoma reorganizacja urzędu jest tylko parawanem do faktycznej likwidacji UOP, a także przeprowadzenia zmian kadrowych umożliwiających masowy powrót do służb służby bezpieczeństwa PRL”. Nacisk trzech ośrodków (co ciekawe, jeszcze kilka tygodni temu większość oficerów UOP i WSI nie wierzyła, że reforma służb specjalnych nastąpi, i że jej zapowiedź to propagandowy bluff SLD) wywołał oczekiwane zamieszanie. Do dyskusji włączyli się prezydent i szef BBN, Marek Siwiec (u niego WSI i wywiad UOP szukały pomocy), oraz politycy opozycji. W tej dyskusji politycy SLD nie cofnęli się. Było to zresztą do przewidzenia. Leszek Miller zawsze był zwolennikiem reformy służb, a jeszcze wcześniej zwolennikiem „teorii autobusu”, głoszącej, że po przejęciu władzy zajedzie na Rakowiecką autobus, wysiądą z niego nowi szefowie, natomiast dotychczasowi zostaną doń zapakowani i wywiezieni za bramę. Jerzy Szmajdziński był z kolei tym, który w imieniu SLD oceniał prace sejmowej speckomisji badającej „sprawę Oleksego”. W tej komisji zasiadał również Janusz Zemke, pierwszy zastępca Szmajdzińskiego w MON. Z kolei Zbigniew Siemiątkowski sam był autorem
Tagi:
Robert Walenciak