Spekulanci, czempioni i giganci – kto zarabia na pandemii

Spekulanci, czempioni i giganci – kto zarabia na pandemii

Warszawa 08.04.2020 r. Maseczki i rekawiczki - sprzedaz. fot.Krzysztof Zuczkowski

Gospodarka zdaje się stać w miejscu. Ale to nieprawda, dla niektórych pandemia jest świetnym interesem Klikam w reklamę maseczek, która wyświetla mi się uparcie w jednym z serwisów społecznościowych. Nazwa firmy ani jej logo nic mi nie mówią, ale luźne skojarzenie podpowiada, że to raczej nie medyczny gigant. Intuicja się potwierdza – trafiam na stronę projektantki kostiumów kąpielowych, która na fali pandemii COVID-19 postanowiła dołożyć do swojego asortymentu środki higieny osobistej i akcesoria ochronne. Kilka kliknięć szybko jednak dowodzi, że maseczki mają ograniczone zastosowanie – nie zabezpieczą przed wirusem, a jedynie higienicznie zasłonią twarz, jednorazowo. To i tak dobrze, że firma uczciwie o tym informuje. Jeden z producentów pościeli zwyczajnie zaczął ciąć tkaninę przeznaczoną na poduszki i kołdry – bo jest bezpieczna dla skóry i ma ekologiczny certyfikat – i robić z niej maseczki. Od stycznia cena maseczki chirurgicznej skoczyła nawet stukrotnie, a niektórzy za kawałek zwykłej bawełny na gumce – wcale nie skuteczniejszy od zwyczajnej chustki na szyję – kasują teraz kilkanaście lub kilkadziesiąt złotych. Jedni zwyczajnie próbują adaptować się do nadchodzącego kryzysu, a może i przy okazji pomóc, dostosowując produkcję do wymogów chwili. Drudzy zwietrzyli okazję. Jak pisał na stronie MedExpress.pl – w notce pod wymownym tytułem „Pazerność niekontrolowana” – dr Leszek Borkowski, wyprodukowanie maseczki chirurgicznej kosztuje 9 gr (!) netto, a już w lutym sprzedawano je ze stukrotnym przebiciem. Niektórzy potrafią i bawełnianą maseczkę, o jeszcze mniejszej przydatności, oferować za kilkanaście złotych od sztuki. Bo jedno się nie zmienia – trzeba zarabiać, żeby żyć. Niektórzy w czasach pandemii zarobią więcej niż inni. Nowe kształty na mapie Nie ma nic oryginalnego w stwierdzeniu, że kryzysy, przełomy czy katastrofy to okres nie tylko masowej pauperyzacji, ale i licznych okazji do szybkiego wzbogacenia się. Dzisiejsza sytuacja jest jednak pod wieloma względami inna. To nie „typowe” załamanie gospodarki wywołane jej niewydolnością, przegrzaniem czy krachem finansowym, kryzys w kapitalizmie, jakich wiele. Obserwujemy właśnie bezprecedensowy eksperyment z natychmiastowym, awaryjnym wyhamowaniem gospodarki „w trakcie jazdy” – co i grozi wywrotką, i utrudnia podejmowanie decyzji. Wymarłe centra metropolii – w normalnych czasach krzykliwe, rozświetlone wizytówki późnego kapitalizmu – jak w Warszawie, Rzymie i Nowym Jorku, sugerują, że nie dzieje się dosłownie nic. To jednak nie do końca prawda. Po prostu mapa kapitalizmu, przepływów gotówki i nowych zależności gospodarczych, nabiera innych kształtów. Obecnie widać zaledwie jej zarysy i wyłaniające się tendencje czy strategie, które wpłyną na jej ostateczny kształt. Ale można już się pokusić o pewien szkic. Na bieżącej sytuacji zarabiają trzy typy podmiotów, które roboczo można nazwać spekulantami, czempionami i gigantami – pierwsi zyskają na niepewności i cudzym nieszczęściu czy upadłości, drudzy dzięki wiodącej roli lub monopolowi w czasach pandemii, trzecim zaś przysłużą się sama wielkość i nieograniczone możliwości ekspansji w przestrzeni cyfrowej, ponad granicami państw i regułami kwarantanny. Złoto dla pośredników Jednym ze sposobów na zarobienie w trakcie katastrofy, jest… otrzymanie publicznej pomocy. Nie chodzi, rzecz jasna, o drobnych przedsiębiorców czy jednoosobowe „firmy” ani o rządową, dziurawą jak sito tarczę antykryzysową. Mali na publicznej pomocy najczęściej nie zarobią, o ile w ogóle otrzymają w porę konieczne wsparcie. Jednak najwięksi… Ci, których rządy na świecie ratują z powodów strukturalnych, ci „za duzi, by upaść”, a także ci, których rząd wybiera na operatorów, dostarczycieli albo współorganizatorów pomocy dla innych oraz najróżniejszych działań ratunkowych – oni mogą zyskać. Przykłady? Po kryzysie finansowym z 2008 r. amerykański rząd zdecydował się na tzw. bailouty, czyli wykupywanie wielkich instytucji finansowych z kłopotów. Wiele osób straciło wtedy pracę w sektorze finansowym (przynajmniej na chwilę), a kilka instytucji rzeczywiście upadło, ale inni w tym samym czasie przejmowali ich aktywa, nieruchomości, zasoby i portfolio, już wolne od długów. Wielu prezesów i menedżerów wypłaciło sobie pod koniec roku sowite premie. Wiele firm wyszło dzięki tej olbrzymiej przecenie cudzych akcji jako większe, bogatsze i silniejsze niż kiedykolwiek. Nie inaczej było w Europie. W Grecji podczas kryzysu w strefie euro z lat 2010-2015 trwała wymuszona unijnym planem ratunkowym prywatyzacja publicznego majątku – nieruchomości, przedsiębiorstw, a nawet państwowego totolotka.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2020, 2020

Kategorie: Publicystyka