Opublikował nową powieść – w epoce fake newsów sukces zapewniony W branży literackiej obowiązuje zasada: kto drukuje dobre śledztwo dotyczące religii, ten drukuje pieniądze. Dan Brown to chodzący dowód na prawdziwość tej tezy. Z kolei amerykańskie przysłowie powiada, że ryby łowi się tam, gdzie są. Fabuła najnowszej powieści Browna „Początek” składa się z tych samych klocków co zwykle. Pewien teoretyk gier z Uniwersytetu Harvarda ogłasza, że odnalazł naukowy dowód, że wszystkie religie są zbudowane na tym samym fałszywym założeniu. Dla bossów światowych wyznań staje się wrogiem numer jeden. A ci zrobią wszystko, by zdusić w zarodku to śmiertelne zagrożenie. I rusza kolejny religious conspiracy thriller! Z tym że „Początek” rozgłosem pewnie nie przyćmi „Kodu Leonarda da Vinci” (2003). Wtedy to dopiero była jazda! Teza, że Jezus miał z Marią Magdaleną dzieci, które dały początek francuskiej dynastii Merowingów i żyją do dziś wśród nas, sprzedawała się jak planeta długa i szeroka. „Kod” rozszedł się natychmiast w 50 mln egzemplarzy w 40 językach. Tylko w Polsce sprzedano pół miliona książek. Poza tym prawa do ekranizacji, gry komputerowe, wirtualne rękopisy Leonarda, niezliczone gadżety. Książka w wersji do słuchania sprzedawała się lepiej niż płyty Britney Spears. Można ją było kupić na lotniskach, na dworcach, w supermarketach. Wydawcy zaatakowali nią Rzym w trakcie konklawe po śmierci Jana Pawła II. W branży turystycznej rozwiązał się worek z wycieczkami szlakiem kodu Leonarda. Nawet u nas wydano przewodnik „Śladami thrillerów Dana Browna”. Jeden z rozdziałów – „Na tropach tajnych stowarzyszeń w Watykanie”. Oczywiście „Kod” natychmiast ściągnął tłum naśladowców, którzy próbowali załapać się na koniunkturę. U nas ukazał się choćby „Kod Judasza” Seweryna Mosza. A Wydawnictwo Lux uruchomiło specjalistyczną „Bibliotekę Klubu da Vinci”. I zaraz wydało opracowanie „Papież Joanna. Prawdziwe dzieje kobiety, która została papieżem”. „Kod” wywołał też zainteresowanie organizacją Opus Dei, którą Brown przedstawił jako bezwzględnych spiskowców, zdolnych posunąć się do każdej zbrodni, byle utrzymać wpływy w Kościele. John L. Allen w rozprawie „Opus Dei” stawiał śmiałe pytania: czy Opus Dei stosuje pranie mózgu, czy jest watykańską „sektą od brudnej roboty”, czy praktykuje magię i okultyzm? Po tamtym zamieszaniu sprzed 15 lat pozostały Himalaje papieru zadrukowane pseudonaukową tandetą, ale i trwałe zainteresowanie milionów czytelników spiskowymi teoriami historycznymi. I współczesnymi. Internet puchnie od witryn, które przekonują, że świat jest sterowany zza kulis przez wpływowe bractwa. Pisarstwo Dana Browna to nic innego jak ziarno, które pada na urodzajną glebę. Wszystko fałszywe Ogólna atmosfera sprzyja teraz pisarstwu Browna bardziej niż kiedykolwiek. Brytyjski Collins Dictionary ogłosił, że słowem roku jest termin fake news. Redaktorzy obliczyli, że jego użycie w ciągu ostatnich 12 miesięcy wzrosło o 365%. Szczególnie często określenia fake news używa Donald Trump, a nawet twierdzi, że to on je wymyślił. I szasta nim na lewo i prawo w stosunku do mediów, które podają niewygodne dla niego informacje. Collins Dictionary precyzuje, że fake news to „fałszywe, często sensacyjne informacje rozpowszechniane pod przykrywką newsa”. Przykłady? „Według ekspertów Ocean Atlantycki jest o 75% zbyt mokry” albo „Taniec na rurze uznano za dyscyplinę olimpijską”. Jako fake news kwalifikuje się każdy idiotyzm, byle został zakomunikowany w konwencji poważnego doniesienia. Rodacy łyknęli angielski termin jak indyk kluski i na co dzień mówią o fake zarobkach, fake imprezach, a nawet o fake wędlinach. Pisarstwu Browna korzystną atmosferę robi też kolejny termin zakwalifikowany przez Collins Dictionary jako kluczowy w ostatnich latach – echo chamber. To zjawisko występuje wówczas, gdy odbiorca mediów tkwi w ciągle tym samym bąblu informacyjnym i jest w stanie przyjąć jako prawdę każdą bzdurę, byle tylko często się na nią natykał. Wystarczy zaplątać się w internetowe towarzystwo wyznawców „zamachu smoleńskiego” albo teorii, że za polską polityką stoi WSI – i już po nas. Wsiąkamy bez ratunku. Najszersza publiczność internetowa nie jest bowiem zainteresowana prawdą – ona pragnie utwierdzać się w tym,