Być może lewica nie stworzyła w ostatnich latach nowych liderek, ale na pewno może pochwalić się społeczniczkami i aktywistkami na listach Od kilkunastu lat przy okazji każdych kolejnych wyborów dowiadujemy się, że do polityki idzie tym razem rekordowa liczba aktywistów i działaczek, społeczników i zwykłych ludzi. Słowem – nareszcie zmiana! Starą klasę polityczną zastąpi nowa, a społeczeństwo obywatelskie wreszcie pokaże, na co je stać. Do Sejmu trafią ludzie zaangażowani i nieskorumpowani – słyszymy. Czasem wiara w lepszą jakość, świeżość i polot nowych kadr okazuje się naiwna. Sezonowe partie i postacie nawiedzają politykę w III RP od jej zarania, zazwyczaj zostawiając po sobie niewiele więcej niż rozczarowanie. Czasem jednak społecznicy, którzy uczą się twardych politycznych realiów i decydują na wejście do sejmowej gry, naprawdę zmieniają ją na lepsze. Ich brak doświadczenia oznacza też brak rutyny, a idealizm i ambicje pozwalają zderzyć się z murem i nie popaść w cynizm. Gwarancji powodzenia nie daje jednak nikt. Na każdą „nową nadzieję” przypada jeden niewypał. I odwrotnie, czasem za każdym spadochroniarzem na wyborczych listach kryje się prawdziwy, nawet jeśli nieoszlifowany, diament. Jak będzie tym razem? PRZEGLĄD postanowił porozmawiać z trzema kandydatkami, których oddolne kampanie zwróciły naszą uwagę. Joanna Wicha (okręg wyborczy nr 19, lista nr 3 KW SLD, poz. 13): Nie rozumiem, dlaczego PiS wybrało drogę konfliktu z nauczycielami i pielęgniarkami. – Jak bardzo jest pani zmęczona w skali od 1 do 10? – pytam Joannę Wichę z Razem. Odpowiada, że na 9, co wydaje mi się rezultatem przynajmniej przyzwoitym, biorąc pod uwagę, że Wicha prowadzi swoją kampanię po godzinach pracy w szpitalu. Od 1986 r. jest pielęgniarką, pracuje w Warszawie. – Do naszego szpitala przychodzą młode pielęgniarki na praktyki. I niech pan zgadnie, ile z nich chce po studiach wyjechać z Polski. Trzy z pięciu, z którymi ostatnio rozmawiałam. Na dyżurach nie ma wystarczającej obsady, zapewniającej bezpieczeństwo pacjentów. Jest nas po prostu za mało. A gdyby rygorystycznie przestrzegać norm zatrudnienia, należałoby zamknąć chyba wszystkie szpitale w Polsce, bo prawie w żadnym nie ma wystarczającej liczby personelu – tłumaczy. Joanna Wicha jest współautorką „Paktu dla zdrowia”, który Lewica prezentowała w Warszawie pod zamkniętym szpitalem przy ul. Litewskiej, parę kroków od Kancelarii Premiera. – Dla mnie jest to miejsce szczególne, ponieważ przez 20 lat pracowałam tu jako pielęgniarka. Tym bardziej mi smutno, kiedy przechodzę obok tego szpitala i widzę, że jest pusty. Ta pustka jest dla mnie symbolem tego, co się dzieje w polskiej ochronie zdrowia – zaniedbań poprzedniego i obecnego rządu wobec choroby, która ją drąży – mówiła Wicha na konferencji. Pakt zawiera 10 propozycji, spośród których na pierwszym miejscu jest zwiększenie wydatków publicznych na służbę zdrowia. Lewica proponuje 7,2% PKB rocznie. Zdrowie jest najważniejszym chyba tematem kampanii Lewicy, który z wielkim mozołem – i przeciętnym skutkiem, powiedzmy szczerze – próbuje postawić w centrum ogólnopolskiej debaty. Pielęgniarki zarabiają dziś – mimo podwyżek, które weszły w życie w tej kadencji – żenująco mało. W Warszawie może być to nieco ponad 2 tys. zł miesięcznie na umowie o pracę dla młodej pielęgniarki, dla pielęgniarki dyplomowanej z wieloletnim stażem – trochę ponad 3 tys. zł. Wicha tłumaczy, że polskiej służbie zdrowia potrzebne są po prostu większe pieniądze, a pensje (w tym jej samej) to tylko jeden mały problem. Ale najprostszy do rozwiązania. Tyle że Prawo i Sprawiedliwość, mimo świetnej koniunktury, nie zdecydowało się realnie podnieść odsetka PKB na służbę zdrowia. – Mam taką teorię spiskową, że PiS nie jest przeciwnikiem cichej prywatyzacji w ochronie zdrowia, że nie będzie broniło tego, co publiczne – mówi. I podaje przykład młodych pielęgniarek, które dostają 500+, ale nie podwyżkę i lepsze standardy pracy. To coś, co niedawno jeden z publicystów nazwał „drugą falą prywatyzacji” – mechanizmem zmuszania obywateli do korzystania z usług w sektorze prywatnym i refinansowaniem tego z budżetu. Problem, który opisuje Joanna Wicha, dotyczy dokładnie tego: rząd nie inwestuje w usługi publiczne, jednocześnie obiecując powszechny dobrobyt, który obywatele mają sfinansować ze świadczeń na dzieci, szkolnej wyprawki i 13. emerytury. – Ostatnią podwyżką było tzw.