Stopień głupoty liderów politycznych rośnie odwrotnie proporcjonalnie do poziomu cywilizacji, wiedzy i techniki Postęp cywilizacyjny od niedawna coraz bardziej uwalnia ludzi od wysiłku intelektualnego, a w szczególności od logicznego myślenia. Komputery i różne „inteligentne” urządzenia techniczne świetnie zastępują mózgi ludzkie w zakresie logiki formalnej. Korzystają z nich przedstawiciele wszystkich zawodów. Wkrótce nie będą w ogóle musieli uczyć się logiki. W zupełności wystarczy im umiejętność obsługi „inteligentnych” urządzeń i znajomość programów komputerowych. Toteż w szkołach ogranicza się nauczanie logiki. Myślenie logiczne na co dzień sprowadza się do wnioskowania za pomocą algorytmów, następstwa stanów, prostych schematów testowych i stereotypów wyuczonych w szkołach lub nabytych jako doświadczenie życiowe. Wskutek tego na masową skalę postępuje zanik myślenia logicznego na podstawie reguł i zasad logiki ogólnej. Przeciętny zjadacz chleba może się obyć bez wiedzy z zakresu logiki, ale nie mogą zarzucić logiki ci, od decyzji których zależy życie ludzi oraz losy narodów, państw, ludzkości i świata. Dotyczy to przede wszystkim elit władzy, zwłaszcza na najwyższych szczeblach zarządzania. Niestety, od kilkudziesięciu lat, a szczególnie ostatnio, decydenci polityczni coraz bardziej stronią od logiki. Jeszcze w latach 70. zeszłego wieku badania prof. Walentego Nowackiego pokazały, że przywódcy krajów wysokorozwiniętych tracą swoją mądrość i podejmują decyzje coraz bardziej nieracjonalne, wręcz głupie. W związku z tym sformułował on prawo zanikania logiki u przywódców krajów rozwiniętych1. Stąd wyciągnął wniosek o nieuchronnym końcu cywilizacji zachodniej i rozpadzie imperiów światowych w niedalekiej przyszłości w konsekwencji narastającej głupoty ich przywódców politycznych. Również późniejsze badania psychologów behawiorystów potwierdzają eskalację nieracjonalnych zachowań liderów. Dlatego coraz bardziej będzie brakować przywódców, którzy podejmowaliby mądre decyzje dla dobra publicznego2. Jedni z nich są naprawdę głupi, a drudzy udają głupich, by zmylić przeciwników i zwyciężyć. Tak np. prezydent USA Richard Nixon chciał przekonać świat, że jest niekompetentny i może podejmować irracjonalne działania. Chodziło o to, by wzbudzić strach u przywódców państw bloku wschodniego przed atakiem nuklearnym i skłonić ich do przyjęcia propozycji amerykańskich. Nixon wyjaśnił to swojemu doradcy Harry’emu Robbinsowi Haldemanowi w taki sposób: „Chcę, aby Wietnam Północny uwierzył, że osiągnąłem punkt krytyczny, kiedy zrobię wszystko, aby zakończyć wojnę. Zagramy w coś w rodzaju: »Mój Boże, wiesz, jak bardzo Nixon nienawidzi komunizmu. Kiedy wpadnie w szał, nikt nie zdoła go powstrzymać, a on trzyma rękę na przycisku nuklearnym. Za dwa dni w Paryżu Ho Chi Minh będzie osobiście prosił mnie o pokój«”. Ten fortel Nixona zawiódł i Amerykanie musieli niechlubnie wycofać się z Wietnamu. Chciał on przechytrzyć przeciwników i tylko uchodzić za głupka w ich oczach, ale w końcu okazał się naprawdę głupi. Mimo to naśladują go inni współcześni przywódcy krajów dysponujących bronią nuklearną, jak np. USA i Korea Północna. Wierzą, że sukces zapewni im ich prawdziwa czy pozorowana głupota oraz zdolność do podejmowania absurdalnych decyzji. Rację miał Walenty Nowacki, że stopień głupoty liderów politycznych i partyjnych rośnie odwrotnie proporcjonalnie do poziomu cywilizacji, wiedzy i techniki. W ostatnim stuleciu, mimo zawansowanego rozwoju społeczeństwa wiedzy, potencjał myślenia logicznego liderów oraz ich zdolność do logicznej oceny sytuacji politycznych ulega postępującej redukcji. A każdy kolejny przywódca okazuje się głupszy od poprzednika. Inaczej mówiąc, z czasem gorszy lider wypiera lepszego. Tak jak w ekonomii, zgodnie z prawem Kopernika-Greshama, gorszy pieniądz wypiera lepszy. Można by więc sformułować analogiczne prawo o stopniowym zastępowaniu mądrzejszych liderów przez głupszych. O jego prawdziwości świadczą chociażby wyniki kolejnych wyborów w różnych państwach i sposoby uprawiania przez nich polityki. Ciekawe jest przy tym, że kampania wyborcza kosztuje tym więcej, im głupszy jest kandydat na przywódcę. A koszty te ponoszą przede wszystkim podatnicy – także mądrzy – albo bezpośrednio z płaconych podatków, albo pośrednio w wyniku różnych form drenażu finansowego konsumentów stosowanego przez biznesmenów sponsorujących kampanie wyborcze. W USA np. koszt kampanii wyborczej prezydentów od Abrahama Lincolna do Baracka Obamy wzrósł – uwzględniając inflację – przeszło 250-krotnie, a ostatnia prezydencka kampania wyborcza w USA kosztowała podatników już ponad miliard dolarów3. Na dodatek podatnicy (zwykli obywatele) płacą potem dodatkowo za niedorzeczne