Spóźniona inwazja?

Spóźniona inwazja?

Yahoo!, ikona internetu, wchodzi do Polski. Niestety, nikt tu na nich nie czeka Polski internet wita Amerykanów raczej chłodno, a reakcje internautów są dalekie od entuzjazmu. Na forach internetowych nie potrzeba specjalistów od rynku medialnego, tam już zawyrokowano: pojawili się 10 lat za późno. Wydaje się, że to ocena słuszna, choć niesprawiedliwa. 10 lat temu dopiero zaczynała się polska przygoda z szerokopasmowym internetem. Byliśmy biednym krajem na obrzeżach świata. Samo wejście również odbywa się tak jakoś nieśmiało. Na razie portal oferuje spolonizowaną wersję swojej usługi pocztowej, z którą zresztą Polacy są obeznani jeszcze od pradawnych czasów, kiedy u nas nikt podobnych usług nie oferował. Wielu najstarszych (stażem, nie wiekiem) internautów przygodę z e-mailem zaczynało od konta na Yahoo! Portal chce także zacząć stopniowo oferować treści, czyli rozpocząć funkcjonowanie jak każdy inny portal internetowy, gdzie można zajrzeć i poczytać o mydle i powidle. Nie do końca jednak zrozumiałe są motywy stojące za uruchomieniem polskiej, 44. wersji serwisu. Sny o potędze Na macierzystej ziemi Yahoo! przeżywa ciężkie czasy. Dochody maleją systematycznie od kilku lat. Ludzi zwalnia się setkami w restrukturyzacyjnych falach ogłaszanych co kilka miesięcy. W tej sytuacji ekspansja zagraniczna może być jedyną strategią dla Yahoo! Ale tylko dlatego, że wszystkie inne zawiodły. Założyciel i szef serwisu Jerry Yang bardzo szybko zrozumiał, że jeśli chce utrzymać pozycję liczącego się gracza na cyfrowym rynku, musi wyjść poza ciasne ramy portalu internetowego dostarczającego szybkie newsy. Niesamowite jest, że prawie wszystkie inicjatywy zakończyły się kompletną klapą. Firma zamykała jedno przedsięwzięcie po drugim: witrynę do obróbki zdjęć online Jumpcut, internetową galerię zdjęć Yahoo! Photos czy serwis służący do przechowywania plików w sieci Yahoo! Briefcase. A przecież mowa o dość prostych pomysłach, które Yahoo! kopiowało od często mniejszych konkurentów. Firma nie bała się też rzucać rękawicy największym. Odpowiedzią na wszechmoc eBaya miał być serwis aukcyjny Yahoo! Auctions. Miał być, bo już nie jest. Co ciekawe, firma starała się stworzyć nie jeden, ale aż dwa portale społecznościowe: Yahoo! 360° oraz Yahoo! Mash. Z tych serwisów również nie można już korzystać. Jednak Jerry’emu Yangowi żadna z tych porażek nie spędzała snu z powiek tak bardzo jak ta, którą poniósł w walce z Google. Wszechobecna dzisiaj wyszukiwarka najpierw odebrała Yahoo! ludzi, którzy wchodząc na serwis, aby czegoś poszukać, nabijali statystyki odwiedzin, co generuje przychody z reklamy. Potem zamieniła tych użytkowników w grube pieniądze, budując nieznany wcześniej model biznesowy. W kwaterze głównej portalu bardzo szybko się zorientowano, jakie pieniądze leżą za wyszukiwarkowym interesem. Yahoo! miało już markę i miało wyszukiwarkę, teraz trzeba było tylko to opakować zestawem usług tak prostych jak google’owskie. Efekt tej kilkuletniej batalii? Wpływy Yahoo! za rok 2010: 860 mln dol. Google: 24,5 mld. Słabnącemu Yahoo! zaczął się przyglądać Microsoft, który sam zapragnął kawałka reklamowego tortu. Taki zakup miał dla giganta z Redmond sens – ich próby wejścia na wyszukiwarkowy rynek były pasmem niepowodzeń, więc mariaż znanej marki i gotówki producenta Windowsa mógł coś zdziałać przeciw hegemonii Google. W 2007 r. Microsoft złożył akcjonariuszom propozycję wykupu portalu. Yangowi udało się ich przekonać, że cena jest za niska. Microsoft odczekał więc, aż kurs akcji spadł, i jeszcze podbił ofertę. Yangowi ponownie udało się przekonać radę, że Yahoo! warte jest więcej niż 44 mld dol., połowa w gotówce, połowa w akcjach Microsoftu. Na początku 2009 r. zaufanie rady wyczerpało się i Yang został odwołany ze stanowiska prezesa firmy. Prasa branżowa komentowała, że zbyt wiele chciał sam zrobić, zbyt mocno trzymał się steru, którego nie był w stanie opanować. Że już dawno powinien oddać zarządzanie firmą w ręce menedżera, tak jak to zrobili założyciele Google, kiedy zatrudniali Erica Schmidta Twierdza niezdobyta   Yahoo! nie jest pierwszym amerykańskim graczem, który uprzytomnił sobie, że wierny sojusznik z Iraku ma u siebie internet. Pierwszą próbę, a właściwie dwie, podjął

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2011, 2011

Kategorie: Media