W Yad Vashem są informacje w wielu językach, ale nie po polsku Beata Dżon Korespondencja z Jerozolimy Wyliczono tam imiona, nazwiska i miejsca. Od niemal 60 lat instytut Yad Vashem zbiera ślady świata istniejącego do Holokaustu. Szkoda, że obok języków arabskiego czy niemieckiego nie objaśnia go też po polsku. Nie zastanawiałam się długo, kiedy usłyszałam od Mariana Kwaśniewskiego-Kerena, krakowskiego Żyda ocalonego z Holokaustu, że mogę jechać z nim do Izraela. Śladami jego nieżyjących rodziców, jego młodości w kibucu i w wojsku, pracy, potem małżeństwa. 77-latek zaplanował spotkania z kuzynami z Krakowa, którzy od 1946 r. mieszkają w okolicach Tel Awiwu: z Aliną z domu Spira i Bronkiem (Dovem) Spirą. I z rodziną żony, Krystyny Chiger-Keren, jednej z bohaterek filmu Agnieszki Holland „W ciemności”, małej dziewczynki z lwowskich kanałów. Zaplanowaliśmy wizytę w Yad Vashem – Instytucie Pamięci Męczenników i Bohaterów Holokaustu, znajdującym się na Wzgórzu Pamięci (Har Hazikaron) w Jerozolimie. Przy zjeździe z głównej trasy stanęła czerwona metalowa konstrukcja. Jak łapy wszechogarniającego stwora albo wyrwane krwawe żyły. Ale zaraz skręca się w prawo, zjeżdża w dół i bestia zostaje daleko. Piękna pogoda nie pasuje do miejsca, w którym mamy powrócić do mroków historii. Obsadzona krzewami i drzewami aleja prowadzi na parkingi i plac z ławkami. Wylegują się tu rozleniwieni turyści, siedzą żołnierki i żołnierze armii izraelskiej, obowiązkowo w ramach służby wojskowej odwiedzający Yad Vashem. Mijamy takie grupy z przewodnikami co chwila, a widok poprzewieszanej byle jak ostrej broni deprymuje. Obok rodziny ortodoksyjnych Żydów w czerni, z żonami pchającymi wózki. Grupki nastolatków w jarmułkach mijają głośne wycieczki Niemców, francuskich Żydów czy Rosjan. Niemiecki, arabski… Wejście do Yad Vashem jest bezpłatne (za parking oczywiście się płaci). Przy stanowiskach informacyjnych i przy stolikach fundacji na rzecz Yad Vashem siedzą miłe starsze Żydówki, niektóre w tradycyjnych perukach. Zachęcają do złożenia datku. I pytają, skąd goście przybyli. Poprosiłam o informacje w języku polskim. Kupiłam podstawowy przewodnik za 20 szekli. I to było wszystko, na co mogłam liczyć w języku polskim na 18 ha potężnej historycznej instytucji z muzeami, centrami edukacyjnymi, biblioteką Holokaustu, skwerem getta warszawskiego i pomnikiem Janusza Korczaka. Do stycznia 2012 r. Yad Vashem przyznało Polakom jedną czwartą wszystkich tytułów Sprawiedliwy wśród Narodów Świata – ok. 6,3 tys. Ale rodacy odwiedzający muzeum i inne miejsca na terenie Yad Vashem muszą znać angielski, rosyjski, hiszpański, francuski, niemiecki, hebrajski albo arabski, by się dowiedzieć czegoś więcej o ekspozycji i poszczególnych obiektach. Chcąc skorzystać z wygodnego audioprzewodnika (30 szekli), trzeba wybrać któryś z wymienionych języków. Na pytanie, czy Polacy tu nie przyjeżdżają, pada odpowiedź, że oczywiście tak. A kolejne, że chyba coś jest nie w porządku, choćby w odniesieniu do liczby Polaków z tytułami Sprawiedliwego, wywołuje już tylko uśmiech bez emocji i rozłożenie rąk. Jaki jest więc powód braku polskiego w opcjach przewodników do słuchania? – Pracujemy nad tym – słyszę. Zamiast się skupić na przeżywaniu obecności w miejscu, gdzie zebrana jest cała mapa tragedii Holokaustu, zezłościłam się i zaklęłam prosto w ucho ocalonego polskiego Żyda, od 44 lat obywatela amerykańskiego, mającego dystans do sprawy. Marian poklepał mnie po plecach: – Spokojnie. Ani w Izraelu, ani w Polsce nie zadbano o przygotowanie dla Yad Vashem polskiej wersji przewodników; podobnie jest ze stroną internetową. Z wizytą u Poldka W Muzeum Holokaustu, w trójkątnym długim bunkrze wynurzającym się na końcu z ziemi, nie wolno robić zdjęć. Przy owym końcu są stoliczki z portretami ludzi ratujących Żydów – skromny wybór. Niedaleko stolika Schindlera jest stolik Leopolda Sochy przechowującego przez 14 miesięcy Żydów w lwowskich kanałach, a w szufladkach odsłony historii rodzin, którym pomagał. W witrynie pamiątki przekazane przez Krysię Chiger-Keren, która z bratem i rodzicami przeżyła dzięki pomocy Sochy (i nie tylko jego). Zastanawiam się, czy gdyby przyjechali tu wnuczka Sochy, syn i córka Stefana Wróblewskiego, drugiego z kanalarzy, ich rodziny, nie byłoby im przykro, że nikt nie zadbał, by mogli przeżyć tę historię w ojczystym języku? Tym bardziej że i Socha, i Wróblewski otrzymali tytuły Sprawiedliwych, chociaż nie mają swoich drzewek. Zasada jest taka, że musi je posadzić ktoś z bliskich czy ocalonych. A tych rodzin nie było
Tagi:
Beata Dżon