Sprawy nie tylko osobiste
Zacznę od podziękowań za listy, jakie Czytelnicy “Przeglądu” nadesłali do redakcji w ciągu ubiegłego roku. Były tam, jak piszę na kopertach, “uznania”, były krytyki moich tekstów, były życzenia z różnych okazji. Od zachwytów po obelgi. Normalna dola felietonisty. Obelgi są cenne, gdyż świadczą o celnych trafieniach w polską kołtunerię, w oszołomstwo narodowe, w zwyczajną głupotę i w tę zbrodniczą nieodpowiedzialność za przyszłe losy kraju. Szczególnie dziękuję za wszystkie dobre słowa, pozwalające mi wierzyć, że nie działam w próżni, zaś moje wypowiedzi pomagają żyć i rozumieć wiele polskich spraw współczesnych i przeszłych – choć tak naprawdę interesuje mnie raczej przyszłość niż historia. Podziwiam ludzi z mego rodzinno-towarzyskiego środowiska, którzy potrafią skupiać resztkę swoich starczych sił na kontemplowaniu przeszłości i chwały przodków. Ja też wiele czasu poświęcam dziejom mojej rodziny, a to głównie z racji olbrzymiego archiwum, przekazanego mi przez zmarłego historyka naszych dziejów pod opiekę, ale żyję przyszłością, polityką, walką o władzę. Uczestniczę w tych zmaganiach i mam jakieś sukcesy, jak np. dokonane ostatnio zjednoczenie najważniejszych sił polskiej lewicy w jednej koalicji wyborczej. Gdy to ogłosiłem trzy lata temu, jako zamiar wart realizacji, traktowano mnie jak szaleńca – a jednak tuż przed świętami zostało zawarte stosowne porozumienie, podpisane przez liderów poważnych sił politycznych. A zatem, parafrazując znaną sentencję, powiadam, że “nie wszystek umarłem”, i choć lat późnych dożyłem, to jeszcze się szparko poruszam. Natomiast muszę przeprosić moich korespondentów, że nie wszystkim mogę odpowiadać. Nie z lenistwa czy z braku szacunku. W ostatnich latach dopadły mnie różne dolegliwości, w tym dwie ciężkie dla organizmu operacje, toteż mam nikły zasób sił. Nie starcza mi ich na korespondencję. Opiekuję się ponadto potężną organizacją pozarządową, jak się teraz nazywa różne siły społeczne. Kieruję Polskim Czerwonym Krzyżem jako wolontariusz i to pożera mi sporo ze skromnego zapasu sił. Do tego Unia Pracy, dom i ogród, i jeszcze ten drugi dom w Puszczy Augustowskiej. Zawsze wiozę tam ze sobą sporą teczkę listów, wymagających pilnej odpowiedzi, ale wraca ona nie rozpakowana, gdyż tam, w lesie, też bywa wiele pracy wokół drewnianych budynków, które zawsze wymagają działań konserwacyjnych. Do niedawna nawet wodę nosiłem wiadrami od sąsiadów ze studni. Teraz dopiero inżynier Wysocki, wspaniały wójt gminy Płaska, “zwodociągował” nasz zakątek – przeto wody nie noszę, ale muszę się martwić o rury, by nie popękały od mrozu. Ufam, że się dostatecznie usprawiedliwiłem i podziękowałem, jak należy – komu należało. Teraz kilka spraw bieżących. Z niepokojem słucham i czytam o zamieszaniu wywołanym wypowiedzią publiczną najpoważniejszego prawicowego polityka, za jakiego uważam profesora Lecha Kaczyńskiego. Jeśli człowiek tak mądry i tak doświadczony musi nagłaśniać publicznie zagrożenie własnego bezpieczeństwa politycznego nie na posiedzeniach rządu, w którym jako prokurator generalny i minister sprawiedliwości ma z urzędu wyjątkowo mocną pozycję – to świadczy, że ktoś tego popularnego, jak nikt dotąd w społeczeństwie, stróża prawa usiłuje zniszczyć. Gdy na dodatek słyszę, jak prawicowi politycy mówią w programie telewizyjnym, że Kaczyński przebrał miarę i powinien zostać zdymisjonowany, to rozumiem, że na górze toczy się nowa wojna o ustrzelenie prokuratora generalnego, gdyż jego aktywność grozi niejednemu politykowi dobraniem się do skorumpowanej skóry. Nie zazdroszczę premierowi. Znowu przyjdzie mu płacić cudze długi. Prokurator Kaczyński w rządzie Rzeczypospolitej to poważne zagrożenie dla wielu ważnych działaczy politycznych. Lech Kaczyński odsunięty od władzy to nowy bohater narodowy, ubity na ołtarzu obrony prawa. Zabawny jest w tym wszystkim redaktor naczelny pisma “Rzeczpospolita”. Piszczy ze swego kącika żałośnie, że o niczym nie wie i nikt jego gazety do niczego złego nie namawia, nie dostarcza żadnych kompromitujących materiałów i skąd w ogóle te pomówienia. Szanowny redaktorze, radzę zachować spokój i milczenie. Przecież materiały pomocne przy obaleniu Marka Kempskiego nie spadły wam z nieba, ale ktoś was dokładnie poinformował, gdzie i czego szukać – toteż znaleźliście i chwała wam za to. Z profesorem Kaczyńskim będzie inna sprawa. Kempski błaznował na urzędzie, nie miał żadnych kwalifikacji, by zajmować stanowisko wojewody śląskiego, i wcześniej czy później musiał polec. Sądzę, że był i jest uczciwy, ale zgubił go brak kwalifikacji. Wreszcie ten brak któregoś