Dziewczyna ze wsi wyjechała do Niemiec i została zmuszona do nierządu. Uciekła, ale w rodzinnej miejscowości poddano ją ostracyzmowi Magdalena Łazarkiewicz – reżyserka filmowa i teatralna Historia opowiedziana w „Powrocie” jest oparta na faktach, a dotyczy pojawiającego się coraz częściej w mediach tematu handlu ludźmi. Co roku rejestruje się co najmniej 15 tys. ofiar tego procederu w Unii Europejskiej. Skala zjawiska jest zapewne znacznie większa. – Zaczęło się już na etapie przygotowań do serialu „Głęboka woda”, który opowiadał o działalności pracowników socjalnych. Ze współscenarzystką Katarzyną Terechowicz szukałyśmy wówczas historii, na podstawie których powstawały poszczególne odcinki. Trafiłyśmy do Fundacji La Strada, która od ponad 20 lat zajmuje się przeciwdziałaniem handlowi ludźmi we wszystkich aspektach – od profilaktyki poprzez lobbing po wspieranie ofiar. Właśnie tam zetknęłyśmy się z historią, którą rozwinęłyśmy w „Powrocie”. Co to za historia? – Dotyczyła dziewczyny ze wsi, która zwabiona możliwością pracy zarobkowej wyjechała do Niemiec. Tam została zmuszona do uprawiania nierządu. Po kilku miesiącach pracy w niemieckim domu publicznym udało jej się uciec. Wróciła do rodzinnej miejscowości, całkowicie upodlona, pokiereszowana, bez pieniędzy. Nie spotkała się ze współczuciem, została poddana ostracyzmowi przez lokalną społeczność i nakłoniona do wyjazdu. To nieprawdopodobne. – Racja, ale jeśli na bieżąco śledzi się publikacje prasowe dotyczące sytuacji przemocowych w naszym społeczeństwie, ma się świadomość, że takie przypadki się powtarzają. Niedawno uderzył mnie reportaż o dziewczynie, zgwałconej przez grupę rówieśników, której przewodził jej chłopak. Co zaskakujące, to ona stała się obiektem niechęci lokalnej społeczności, natomiast grupa napastników została rozgrzeszona. Za każdym razem są to oczywiście inne przypadki, zawsze mają odmienny charakter, ale można z nich wyłowić pewien punkt wspólny. Jest nim skłonność do mylenia ofiary ze sprawcą. Pani bohaterkę w ten sposób traktują nawet najbliżsi. Mimo że została sprzedana, kupiona i wykorzystana jak towar także przez swojego „chłopaka”. – Takie przejawy niezrozumienia bardzo często dochodzą do głosu w polskich domach. Po pierwsze, musimy pamiętać, że przemoc w rodzinie nie sprowadza się tylko do wymiaru fizycznego, który najłatwiej stwierdzić, ale przybiera również formę udręki psychicznej. Po drugie, coraz częściej słyszymy o takich sprawach w mediach, co oznacza, że skala tych zjawisk się powiększa i niewątpliwie jest to rezultat wzrostu napięcia i agresji w naszym społeczeństwie. Rodzina jest mikroświatem, w którym szersze tendencje odbijają się jak w lustrze. W ciągu ostatnich trzech lat prawie podwoiła się liczba samobójstw wśród dzieci i młodzieży – z czegoś to się bierze. W „Powrocie” tendencje, o których pani mówi, łączą się z zachwianiem różnych wartości. Otoczenie Uli, rzekomo wyznające chrześcijański system wartości, zaprzecza mu swoim postępowaniem. Podczas Festiwalu Filmu Polskiego w Chicago nie uciekła pani od porównań do „Kleru”. – Porównanie z „Klerem” to pierwsze skojarzenie, ale ja raczej szukałabym pewnych podobieństw w „Twarzy” Małgorzaty Szumowskiej czy w „Fudze” Agnieszki Smoczyńskiej. Nasze filmy mówią o podobnej opresji w obrębie rodziny i najbliższego otoczenia, powstającej na skutek inności, którą bohater w sobie nosi. Nieprzypadkowo trzy reżyserki, reprezentantki różnych pokoleń i sposobów ekspresji, pochyliły się w jednym czasie nad podobnym tematem. To dowód, że jest on boleśnie odczuwalny w społeczeństwie. Coś w tym jest, że kwestie piętnowania polskiej hipokryzji i zderzania chrześcijańskiej moralności z realiami zaczęły dochodzić w polskim kinie do głosu. – Nie uchylam się od porównania do „Kleru”, ale wydaje mi się ono dość powierzchowne. Film Wojciecha Smarzowskiego jest wyraźnie wycelowany w konkretną grupę zawodową, a nasz ma formę bardziej uniwersalnej opowieści. To nie jest komunikat antykościelny czy antyklerykalny, zresztą – moim zdaniem – „Kler” też nie jest. Chęć dokopania komuś to za słaby powód, żeby zrobić film, który wymaga przecież wielkiego wysiłku twórczego, organizacyjnego i finansowego. Powód musi być dużo głębszy. Świadomie unikaliśmy pokazania odpustowej twarzy polskiego Kościoła. Nieprzypadkowo w naszym filmie pojawia się nabożeństwo ognia i wody, część Triduum Paschalnego. Nosi ono element tajemnicy, pociągającej spektakularności, która wciąga w krąg wspólnoty. Szkoda tylko, że owa duchowość przeważnie na tym się kończy, a dalej zaczyna się aksjologiczna pustka, zakłamanie, hipokryzja. I fałszywe odczytanie dekalogu, czyli tego, co jest istotą wiary chrześcijańskiej. Czyli miłości bliźniego.