Stacja kosmiczna we wsi Sopotnia Wielka

Stacja kosmiczna we wsi Sopotnia Wielka

W Beskidzie Żywieckim grupka zapaleńców razem z miejscową młodzieżą wybudowała makietę stacji NASA Jakby pan Bóg chciał, żeby ludzie widzieli w nocy, toby dał nam inne oczy. Czego wy tam szukacie po nocy, zamiast spać? – dziwiły się leciwe mieszkanki Sopotni Wielkiej w Beskidzie Żywieckim. Bo astronomowie amatorzy byli dla nich jak kosmici, którzy nagle wylądowali we wsi i nocami rozchodzili się po polach z łóżkami polowymi, by gapić się w niebo. Nazywano ich astrologami – co to w końcu za różnica, astrolog czy astronom. Ale to już przeszłość – dziś Sopotnia Wielka Polarisem stoi, tam właśnie wprost z NASA i promu Discovery „wylądował” amerykański astronauta. Klub Polaris, nazwany od gwiazdy bezbłędnie wskazywanej przez najmłodszych obserwatorów nieba, ma w tej małej wsi swoją siedzibę i jest mekką miłośników astronomii i astronautyki. – Nie ma tu kina, domu kultury ani teatru, ale jest lokalny skarb: ciemne niebo – mówią goście klubu. Najpierw była turystyczna luneta do obserwacji nieba z okna w dużym mieście. – Ustawiłem lunetę na Księżyc, a nie jak niektórzy koledzy na okna koleżanek – śmieje się Piotr Nawalkowski, pasjonat astronomii i prezes Beskidzkiego Klubu Astronomicznego „Polaris”. Potem były wyprawy z ojcem w góry, bliżej gwiazd. Nawalkowski ma tylko 26 lat, ale na koncie kilkanaście lat fascynacji astronomią oraz wiele projektów edukacyjnych i działań społecznych z gwiazdami w tle. Do gwiazd na nieboskłonie dołączyła „gwiazda” astronautyki, uczestnik 15. lotu promu Discovery, astronauta George Zamka, który – niezamierzenie – uwiarygodnił działalność zapaleńców w wiosce w Beskidach, niedaleko Żywca. Amatorzy oglądania nieba wychodzili w nocy, nieraz w temperaturze minus 15 stopni, kładli się na polach i obserwowali. Czasem dziki ryły w pobliżu, potem rano słyszeli, że „to na pewno ci z Polarisu tak zryli”; jak ktoś ognisko palił czy coś po pijaku we wsi zniszczono, też było na „astrologów”. – Ogniska i światło to akurat ostatnie rzeczy, które nas na stanowiskach obserwacyjnych interesują – wyjaśniają „ci z Polarisu”. Jako że część rodziny Piotra mieszka w Sopotni Wielkiej, zaczął myśleć o wspólnych działaniach z miejscową ludnością. Po studiach komunikacji społecznej tu połączył dwie pasje: astronomię i pracę z młodzieżą. W 2003 r. powstał projekt dla miejscowej szkoły „Nie ma astronomii bez meteorologii”, czyli ogródek dydaktyczny – stacja meteorologiczna. – Projekt mały, ale ważny. Teraz mogliśmy sami przewidywać pogodę dla okolicy na najbliższe 48 godzin – podkreśla Nawalkowski, który wspólnie z Żywiecką Fundacją Rozwoju utworzył wkrótce świetlicę naukową dla dzieci, w której przeprowadzano eksperymenty i doświadczenia z fizyki i chemii. Szybko zaczęły do niej przychodzić dzieciaki z Sopotni Wielkiej. Potem przyszedł czas na polsko-słowacką ruchomą stację obserwacyjną. – Pośród żartów i kpin darowaliśmy tarpanowi rocznik 1991, który miał iść na złom, „drugie życie”. Zamontowaliśmy na nim bardzo dobry teleskop o średnicy zwierciadła głównego 25 cm, „posterunek bolidowy” z aparatem fotograficznym, lunetą. Sprzęt miał służyć obserwacjom i pokazom w odległych miejscach, chcieliśmy docierać do najmniejszych siedlisk i proponować młodzieży coś ciekawego, pomysł na wolny czas – z pasją wyjaśnia Nawalkowski. Niezawodny, jak się okazuje, tarpan transportował po Polsce i Słowacji Wypadową Grupę Wykładową. – WGW robiła furorę, studenci nauk ścisłych, wykładowcy, licealiści, starsi amatorzy astronomii prowadzili wykłady, pokazy nieba o różnych porach roku – opowiada szef Polarisu. Szczególne wzięcie miał wykrywacz metalu, dzięki niemu bowiem poszukiwano resztek meteorytów, a znajdowano czasem różne pamiątki, np. militarne. W wykładach WGW i ruchomego obserwatorium w roku 2005/2006 wzięło udział 6 tys. osób. – Niestety, WGW żyje od projektu do projektu, a one lubią innowacyjność, teraz zatem szukamy pomysłu na pozyskanie środków na dalsze terenowe prezentacje – wyjaśnia Nawalkowski. W poszukiwaniu ciemnego nieba Okazuje się, że z oglądaniem gwiazd trzeba się spieszyć. Ciemne niebo, a na takim jedynie można dostrzec gwiazdy, może w Polsce w ciągu najbliższych 10 lat przejść do historii. – Z jasnej i zanieczyszczonej aglomeracji śląsko-dąbrowskiej, skąd pochodzę, rodzice zabrali mnie w rodzinne strony, właśnie do Sopotni Wielkiej, bliżej gwiazd, w ciemność idealną – mówi Piotr.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2009, 2009

Kategorie: Reportaż
Tagi: Beata Dżon