Stan duchowny

Stan duchowny

Fot. Bartosz Mrozowski/Kino Świat

Wystarczy jeden krytyczny film o księżach pijakach i podnosi się huk pod niebiosa Można nakręcić sto filmów o Polakach katolikach pijakach, złodziejach, nierobach i nikt palcem nie kiwnie. Ale wystarczy jeden krytyczny film o katolikach księżach pijakach i podnosi się huk pod niebiosa. A przecież każdy film traktujący o Polsce współczesnej jest jednocześnie filmem o polskim Kościele. Teoretycznie. Bo w potocznym ujęciu „Kościół to oni” – duchowni, czyli wąska grupa zawodowa, wyspecjalizowana w obsłudze religijnej całej reszty. A ta jest Kościołem o tyle o ile. Bo też co takiego mamy w „Klerze” Wojciecha Smarzowskiego, o czym sto razy nie słyszeliśmy u cioci na imieninach? Ano tylko rozwinięcie słynnego zawołania: worek, korek i rozporek. Worek – mówiąc skrótowo – oznaczał duchownego, dla którego prawdziwą pasją i powołaniem było dorobkiewiczostwo. Mamy w filmie takiego (Arkadiusz Jakubik), który porozumiewa się z parafianami za pomocą taryfikatora opłat za sakramenty. A parafianie przyjmują tę jego pazerność jako dopust boży – bo do kogo pójdą na skargę? Korek sygnalizował księży, którzy życiowe i kapłańskie rozczarowania topili w wódeczce. Rozporek – takich, którzy z wrodzonej kochliwości, ale częściej z poczucia osamotnienia wdawali się w romanse (nie zawsze z paniami). U Smarzowskiego Robert Więckiewicz daje właśnie taki typ księdza – neurastenika, życiowo niespełnionego, szukającego odrobiny ciepła w związku z parafianką. Co ważniejsze, Smarzowski prezentuje jeszcze jeden gatunek, pomijany często w parafialnych kwalifikacjach jako mniej widoczny. To kapłan urzędnik kurialny (Jacek Braciak), skupiony na własnej karierze, skłonny do największego świństwa, byle objąć wymarzony stołek. Ten bezwzględny szczur korporacyjny jest kilkadziesiąt lat młodszy od biskupa (Janusz Gajos, klasa sama dla siebie), który wcześniej przeszedł podobną ścieżkę zawodową. A biskup zachowuje się jak udzielny książę. Upaja się władzą, trzęsie politykami, forsę na swoje „dzieła” ściąga w sposób więcej niż żenujący i bez zahamowań. Pycha w fioletach. Smarzowski ułożył wokół tych panów serię luźno powiązanych scenek – ostrych, dosadnych, oskarżycielskich, jak to ma w zwyczaju. I ta dosadność budzi największy sprzeciw krytyków filmu. Bo co innego powtarzać plotki na imieninach, a co innego zobaczyć księdza, który „wprost od baby” idzie do ołtarza. Co innego narzekać tak ogólnie na pazerność kleru, a co innego być świadkiem, jak biedzi się ta para młodych, którym proboszcz dyktuje zaporową cenę za ślub. Albo usłyszeć z ust duchownych hasło, które już poszło w Polskę: „Oto wielka tajemnica wiary – złoto i dolary”. Co innego czytać w gazecie o przypadkach abp. Paetza, a co innego zobaczyć Janusza Gajosa w ornatach jako uosobienie chamstwa, obłudy i chciwości. Tak, tego nie da się „odzobaczyć”, to zapadnie w pamięć głęboko i powszechnie. W mediach skoligaconych z prawą stroną życia publicznego film z miejsca okrzyknięto paszkwilem, a więc utworem złośliwym, tendencyjnym i niewartym rzeczowej polemiki. Nakręconym, jak się wyraził pewien dyskutant, „w pourbanowskim szale”. Podstawowy zarzut? Reżyser pokazał margines i swoje obserwacje uogólnił na cały polski Kościół, a to niedopuszczalne. Uruchomiono też hasztag „kocham kościół”, gdzie wierni mogą dać odpór filmowi, a jednocześnie wyrazić własne przywiązanie do duchowieństwa. Opinie typu: „Smarzowski nigdy rodaków nie lubił. Nieomal wszystkie jego filmy pokazują Polaków jako nawalone bydło. Ale z czegoś żyć trzeba – o pedofilii reżyserów nigdy filmu nie zrobi” oddają ducha prawicowej publicystyki. Nieuchronne było też wskazanie, kto za tym stoi: „Gdy pomiot resortowych staje się elytą, mamy takie filmy jak »Kler«”, czytamy w prawicowych witrynach. Operacja „Matka Joanna” Niektórzy gorliwcy posuwają się krok dalej i próbują – zapewne z inspiracji duchowieństwa – zablokować pokazy filmu. Takie zapędy kojarzą się jak najgorzej, z praktykami, do których dochodziło w ramach minionego systemu. Nie od rzeczy będzie przypomnienie, że biskupi od dawna próbowali wpływać na gusta filmowe rodzimych katolików. W roku 1958 zainstalowano przy polskim Episkopacie specjalną Komisję ds. Filmu, Radia, Telewizji i Teatru. Komisja oceniała w aż sześciu grupach, które filmy niosą duchowy pożytek, a które wręcz przeciwnie. Na przykład niewinny filmik „Zuzanna i chłopcy” o złotej młodzieży bawiącej się w Zakopanem był groźny, ponieważ zawierał „zbyt atrakcyjnie uwypuklone

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 40/2018

Kategorie: Kultura