Starzyk – ofiara tajnej wojny

Starzyk – ofiara tajnej wojny

Zdaje się, że nikt Jarosława Starzyka w MSZ nie żałuje. Ale to nie znaczy, że nic się o nim nie mówi. Oficjalny komunikat MSZ brzmi tak: „Do Ministra Spraw Zagranicznych RP wpłynęła umotywowana względami osobistymi prośba ambasadora Jarosława Starzyka o zakończenie jego misji Stałego Przedstawiciela RP przy UE. Minister Spraw Zagranicznych przychylił się do prośby ambasadora”. Jeżeli więc ktoś uważa, że obecna władza coraz bardziej przypomina czasy Polski Ludowej, ma to na piśmie. Względy osobiste, względy zdrowotne… Innych powodów dymisji nie było. Ale dodatkowe informacje, przyniesione przez media tłumaczące odejście Starzyka, również pozostawiają potężne poczucie niedosytu. Bo co wiemy? Że w zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej miały się odnaleźć dokumenty ambasadora Polski przy Unii Europejskiej. Wynika z nich, że Starzyk współpracował ze służbami wojskowymi w czasach PRL, co zataił w oświadczeniu lustracyjnym. Ha, ha! Przecież tu się nic nie zgadza! Zacznijmy od samej współpracy – Starzyk, rocznik 1963, skończył studia w roku 1988. O jakiej współpracy z wojskowym wywiadem można mówić? W jakich sprawach? Może więc zaczął w PRL, a kontynuował w III RP? Jeśli chodzi o zbiór zastrzeżony, to został on ujawniony w styczniu 2017 r. Wielkiego hałasu wtedy nie było, media mówiły o Jerzym Zelniku, którego teczka tam się znalazła, mówiono też sporo o zagranicznych współpracownikach służb specjalnych Polski Ludowej. W sumie ujawnienie zbioru, który najpierw liczył około kilometra akt, a pod koniec – połowę tego, publiczną sensacją się nie stało. Przy okazji co uważniejsi mogli się doszukać takiej oto informacji – że szefowie służb przejrzeli zbiór zastrzeżony i niewielką jego część zdecydowali się pozostawić jako tajną. Innymi słowy, teczki ze zbioru zastrzeżonego zostały przejrzane przez służby specjalne, dokonano ich klasyfikacji i – wedle interesu służb – część z nich ujawniono, a część schowano. I teraz zapytajmy: w której części zbioru zastrzeżonego „odnaleziono” teczkę Starzyka? W tej ujawnionej? Chyba nie, bo wiedzielibyśmy o niej już wcześniej. Zatem w tajnej. Starzyk ambasadorem został w lutym 2016 r. Można więc wyciągnąć wniosek, że przeglądając zbiór zastrzeżony, służby zupełnie świadomie musiały zdecydować, że tego człowieka będą chronić. Na danym etapie. Co się stało, że zdecydowały się teraz go odstrzelić? Przypadek? Ha, ha! Nowa władza bardzo swobodnie traktuje bezpieczniackie epizody swoich „żołnierzy”. Nie tak dawno uznała, że ambasador w Niemczech Andrzej Przyłębski, pseudonim „Wolfgang”, nie współpracował z SB. Bo po podpisaniu zobowiązania przekazywał mało istotne informacje. W ten sposób narodziło się nowe kryterium współpracy – efektywność. I kto był słabym agentem, to dla IPN agentem nie był. Ale większość na kazus Przyłębskiego patrzy inaczej. Przyjmuje, że decydujące jest kryterium użyteczności dla obecnej władzy. Jesteś użyteczny, tak jak małżeństwo Przyłębskich – agentem nie byłeś. W takim razie, wracając do Starzyka, nasuwa się pytanie, czy przestał być użyteczny. Gdyby tak rzeczywiście było, gdyby przestał być użyteczny, to czy władza nie miałaby innych instrumentów niż lustracyjny donos, by go odwołać? Przecież jedno pismo ministra Waszczykowskiego by wystarczyło. Może więc jest tak, że ktoś chciał Waszczykowskiemu dać prztyczka w nos? Ośmieszyć go? A może ktoś chciał dać prztyczka w nos szefowi MON, faktycznemu, jak już wiemy, zwierzchnikowi Starzyka? Kto komu dał prztyczka i dlaczego? To jest zasadnicze pytanie. I na nie szukajmy odpowiedzi. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2017, 42/2017

Kategorie: Kronika Dobrej Zmiany