Dziś człowiek musi być silny i przebojowy, inaczej przegrywa Rozmowa z Dorotą Landowską – Ludzie teatru, publiczność i krytycy już po pierwszych rolach dali pani „znak jakości”, natomiast szeroka widownia poznała panią dopiero z telewizyjnego tasiemca. Czy zdecydowała się pani zagrać w nim dla popularności? – W pewnym sensie tak. Ale przede wszystkim z uwagi na reżysera, Macieja Wojtyszkę, który był pierwszą ważną osobą na mojej drodze zawodowej. To on wybrał mnie do roli Heleny w „Śnie nocy letniej”. Dzięki niemu, będąc na III roku studiów, zadebiutowałam na scenie Teatru Powszechnego i po dyplomie zostałam tam zaangażowana. Praca z Maciejem Wojtyszką zawsze sprawiała mi ogromną radość, więc ucieszyłam się, kiedy zaproponował, abym zagrała w serialu „Miasteczko”. – Reżyser tej rangi stanowi gwarancję dobrego poziomu artystycznego, ale musiały też być inne przyczyny. – Oczywiście. Przecież tak naprawdę żyjemy w bardzo ciężkich czasach i żeby cokolwiek kupić, trzeba zarabiać. Etat w teatrze nie zapewni nikomu nawet średniej egzystencji. Tak niewiele rzeczy robi się dziś w Polsce. Jest o wiele mniej spektakli w Teatrze Telewizji, a filmów jak na lekarstwo. Pieniądze przeznacza się już tylko na produkcję seriali. Właściwie aktorom nie proponuje się nic innego. Tak wygląda rynek. I dlatego przyszło nam szukać pracy w serialach. – Wierząc, że talent się obroni? – Może się obronić. Mamy kilka bardzo dobrze zrobionych i świetnie granych seriali. – Co stanowi największą trudność? – Specyfika pracy polega na tym, że nie znamy losu naszych bohaterów. W filmie i w teatrze dostaje się scenariusz bądź egzemplarz sztuki. Po przeczytaniu wiadomo, jakie możliwości niesie rola. W serialu nic nie wiadomo. Trudno cokolwiek przewidzieć. Zna się tylko kilka najbliższych odcinków. To za mało, aby zbudować ciekawą rolę. O dziwo! – niektórym aktorom się to udaje. Jestem dla nich pełna uznania. – A jak ocenia pani swoją rolę w „Miasteczku”? – Bardzo średnio. Myślę, że mogło być o wiele lepiej. Ale potraktowałam ją jako wyzwanie i nie żałuję, bo udział w takim serialu jest świetną lekcją aktorstwa. W ciągu dwóch lat zrobiliśmy 50 odcinków. Nie było między nami żadnych nieporozumień ani kłótni. Zestaw wykonawców i realizatorów pod wodzą Maćka Wojtyszki zapewniał komfort pracy. – Czy popularność medialna ułatwia zagranie czegoś poważnego w teatrze? – Na pewno. Popularny aktor może liczyć na pełną widownię, a to w tej chwili najważniejsze. Żaden dyrektor nie zaryzykuje obsadzenia w głównej roli aktora, na którego nie przyjdą ludzie. – Nie miała pani takich obaw, decydując się kilka lat temu, jako bardzo młoda aktorka, na zagranie monodramu „Jordan”? – Rzeczywiście, wymagało to odwagi. Bałam się, że będę grała przy pustej sali, bo moje nazwisko jeszcze nic nikomu nie mówiło. Przed premierą przeżywałam wiele gorzkich chwil, nie spałam po nocach, zadręczałam się, chudłam. Praca nad „Jordan” to był prawdziwy zespół depresyjny. A jednak się udało. – Pani sugestywną grę docenili zarówno krytycy, jak i jurorzy, przyznając nagrody na festiwalach. Poszła fama i w efekcie publiczność waliła drzwiami i oknami, aby obejrzeć na scenie dramat kobiety, która zabija własne dziecko. Warto było? – O, tak! Tego doświadczenia nie oddałabym za żadne skarby, bo ono ukształtowało mnie jako aktorkę i jako człowieka. Tragiczny los mojej bohaterki stał się dla mnie ogromnym przeżyciem wewnętrznym. – Lepiej poznała pani siebie? – Na pewno. I myślę, że osiągnęłam coś bardziej wartościowego, niż tylko „globalny” sukces. Udało mi się znaleźć odpowiedzi na drążące mnie pytania w rodzaju: Kim jestem? Czego szukam? Jaka jest moja wrażliwość? Do czego jestem zdolna, a do czego nie? – Co jeszcze odkryła pani, grając morderczynię? – To, że wszystko jest względne. Że nie ma w czystej formie ani dobra, ani zła. Że wszystko zależy od sytuacji, w jakiej się człowiek znajduje. Że nie można nikogo sądzić, nie znając całej prawdy o nim. – Lubi pani zmagać się z trudnymi zadaniami aktorskimi? – Lubię i myślę, że jestem przygotowana na pokonywanie wszelkich trudności w tym zawodzie. Zresztą od początku nie powierzano
Tagi:
Jadwiga Polanowska