Jestem aktorem płci żeńskiej. To jest podgatunek aktora skazany na krótszy żywot Nie wiadomo, kto jest autorem tego określenia – „gwiazda późnego objawienia”. Temat „gwiazdy późnego objawienia” niczym bumerang powraca w co drugiej rozmowie z Danutą Stenką. Aktorka cierpliwie, z dystansem, powtarza, że zawsze przyświecało jej mało asertywne hasło: „Siedź w kącie, a znajdą cię”. I że – o dziwo – znaleźli. Pierwsi o skali talentu Stenki przekonali się Ryszard Major, następnie Izabella Cywińska. To u Cywińskiej Danuta Stenka zagrała nie tylko swoje pierwsze ważne role telewizyjne, ale także najważniejszą rolę filmową: Marię Jurewicz w serialu „Boża podszewka”. „Boża podszewka”, adaptacja późnego debiutu powieściowego Teresy Lubkiewicz-Urbanowicz, była dalekim od sielanki obrazem Wileńszczyzny z początków XX w., zawężonym do polskiej, smutnej perspektywy naszych historycznych i ludzkich katastrof. W serialu Cywińskiej, na pograniczu naturalizmu i literackiej groteski, Wileńszczyzna była katalizatorem uniwersalnych paradoksów losu, a w rozgrywce dobra i zła ostatecznie triumfowała żądza życia. Przeklinać los, przetrwać najgorsze, a jednak żyć – to credo granej przez Stenkę Jurewiczowej. Literacki oryginał nie ułatwiał zadania. Pisząc o swojej matce, Lubkiewicz-Urbanowicz nie potrafiła wyzwolić się od patosu, od zwyczajnej ludzkiej miłości – postać Marii, dyżurnej matki Polki, była stereotypowa. Stenka, grając całe, długie życie swojej bohaterki, nadała jej wymiar tragiczny. Banalna egzystencja Jurewiczowej, dzięki aktorskiej intensywności, na naszych oczach stawała się jedyna w swoim rodzaju i wyjątkowa. W niezgodzie na rutynę, w bierności, która graniczyła z ledwie tłumionymi wybuchami buntu, w spokoju i majestacie Marii Stenka osiągnęła aktorskie mistrzostwo. Bezbronność Marii zamieniała się w agresję, złość kończyła współczuciem, a rozpacz nadzieją, że to, co złe, szybko minie. Cywińska: „Od razu wiedziałam, że główne role muszą u mnie zagrać Danuta Stenka i Andrzej Grabowski. Ten serial ich tak naprawdę odkrył. Oczywiście zarówno Stenka, jak i Grabowski nie byli debiutantami: mieli na koncie wspaniałe role w teatrze i w telewizji, ale nie byli popularni. Nie mieli zatem nic do stracenia, za to wiele mogli zyskać. Nigdy nie zapomnę, jak przed rozpoczęciem zdjęć całą juryszkowską rodziną, która jeszcze się nie znała, z aktorami, charakteryzatorką, scenografem – i z ogromną ilością szampana – pojechaliśmy na tydzień pod Warszawę, żeby poznać dobrze tekst, poszukać relacji między bohaterami. Pamiętam Dankę i Andrzeja, którzy podeszli do »Bożej podszewki« z całą dziecięcą radością, ale i z zachłannością. Uzupełniali się, pomagali sobie. I, co bardzo ważne, rozumieli swoich bohaterów. Ich zmysłowość życia”. • Danuta Stenka: Pracę nad serialem wspominam jak jakąś fascynującą bajkę. Na planie „Bożej podszewki” wydarzył się cud prawdziwej, pięknej roboty. Pamiętam aktorów, którzy pojawiali się na planie tylko na jeden dzień i już nie chcieli wyjeżdżać. Wykreowany przez Izę Cywińską świat wszedł w nasz krwiobieg. Coś zresztą z tamtej przygody zostało w nas do dzisiaj. Na przykład ja i Graboś nadal jesteśmy małżeństwem. Nie ma spotkania, żebym nie usłyszała od niego tego charakterystycznego: „Maryniaaa”. Z pozostałą ekipą „podszewkowej” brygady jest podobnie. Bardzo długo traktowałam ich jak dzieci. To były moje córeczki i moi synkowie. Karolina Gruszka jest moją wnuczką. Romek Gancarczyk na zawsze zostanie moim ukochanym pierworodnym. Poszło to nawet dalej – jego żona Ania Radwan mówi do mnie „teściowo” (śmiech). I nie o nasze role tu chodzi, tylko o ludzką bliskość, która rodzi się w sytuacjach wyjątkowych. „Boża podszewka” to także zdumiewające dla mnie odkrycie, jak dobrze czuję się w aktorskiej skórze osoby starej, schorowanej, oszpeconej, cierpiącej. W serialu zagrałam przecież całe życie Jurewiczowej. Od młodej dziewczyny po staruszkę. Iza Cywińska była zaskoczona, że tak znakomicie czułam zachowania ludzi w podeszłym wieku. Nie wiem, skąd się to wzięło. Może miałam to w sobie. Może zobaczyłam moją babcię z Gowidlina, jak tak tuptała krok za krokiem, krok za krokiem… Ta cecha mi została. Nie mam oporów przed pogrubieniem, postarzeniem, oszpecaniem urody. Kiedy, znowu u Cywińskiej, grałam w „Cudzie purymowym”, już elegancko ucharakteryzowana na brzydką babę czekałam na pierwsze ujęcie. Zdziwiło mnie trochę, że Grześ Małecki, filmowy synek, a prywatnie kolega z teatru, przeszedł obok mnie obojętnie. No trudno, pomyślałam, może ma gorszy
Tagi:
Łukasz Maciejewski