Stoczniowcy szczecińscy na ulicy

Stoczniowcy szczecińscy na ulicy

Rzucali jajami w solidarnościową dyrekcję, a szubieniczką w działacza związkowego Groźnie wyglądał zwarty i pewny swojej siły ponadtysięczny tłum mężczyzn w żółtych kaskach i takich kombinezonach przed bramą szczecińskiej stoczni. Stanęli tam w ub. tygodniu uzbrojeni w jaja, gwoździe, symboliczne szubieniczki i topione serki. – Mamy dość pustych obietnic! Chcemy chleba! Precz z holdingiem! Złodzieje! Złodzieje! Żądamy ustąpienia prezesa Arkadiusza Goja! – skandowali. Wszystko, co mieli w rękach, leciało w stronę przedstawicieli Zarządu Stoczni. – Takie jest danie stoczniowca! – krzyczał jeden z robotników, rzucając serkiem. Ktoś zakładał szubieniczkę na szyję Kazimierza Gąsiora, przewodniczącego Samorządnego Niezależnego Związku Zawodowego „Stoczniowiec”. Do tłumu próbował przemówić Grzegorz Huszcz, wiceprezes Stoczni Szczecińskiej SA, a zarazem dyrektor do spraw produkcji. Bez skutku. Marek Tałasiewicz, wiceprezes Zarządu Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA, który znalazł się w centrum wydarzeń, siłą został doprowadzony na schody budynku dyrekcji. W chwilę później w jego stronę poleciały jaja. Nie miał szansy się odezwać, stoczniowcy krzyczeli i gwizdali. Domagali się wypłaty zaległych pensji, likwidacji holdingu i ustąpienia niektórych członków Zarządu Stoczni. Zapowiedzieli kolejną demonstrację. Wszystkim przypomniały się strajki z grudnia 1970 r. i sierpnia 1980 r., a także demonstracja przed zakładową bramą w 1991 r. Protest sprzed 11 lat nastąpił po wycofaniu się z zamówień radzieckiego kontrahenta. Doprowadziło to do przekształceń własnościowych w stoczni, a następnie do jej rozwoju i prosperity w latach 90. Ale już w 2000 r. ponownie odezwał się kryzys. Doszło do grupowych zwolnień. Pracę straciło 1157 osób. Od listopada 2001 r. pensje były wypłacane nie tylko w ratach, ale i z opóźnieniem. Bez jaj Tuż po burzliwym wystąpieniu stoczniowców członkowie Zarządu podali się do dymisji. Rada Nadzorcza powołała nowego prezesa – Ryszarda Kwidzińskiego, który został także dyrektorem naczelnym stoczni. Pełniący dotychczas tę funkcję Arkadiusz Goj stracił nie tylko fotel, ale i zatrudnienie w stoczni. Następnego dnia nowy Zarząd spotkał się z przedstawicielami organizacji związkowych. Przedstawił harmonogram wypłat zaległych wynagrodzeń. Poinformował, że od 1 lutego zostanie zlikwidowana 30-minutowa niepłatna przerwa socjalna oraz nastąpi powrót do 15-minutowej płatnej, na śniadanie. Obie strony zobowiązały się do systematycznego powiadamiania załogi o zmianach zachodzących w firmie. Napisano wspólny komunikat. Mimo to nazajutrz stoczniowcy znów wyszli przed bramę. Tym razem Ryszard Kwidziński oraz członkowie kierownictwa stoczni pojawili się w ortalionowych kurtkach. Niepotrzebnie. Ludzie spokojnie wysłuchali, co ma do powiedzenia nowy prezes, i rozeszli się do pracy. 400 złotych? Nieprawdopodobne O wydarzeniach w szczecińskiej stoczni było głośno zwłaszcza w lokalnych mediach. Relacje miejscowej telewizji miały swoich bohaterów. Na przykład robotnika skarżącego się, że od listopada zarobił zaledwie 400 zł. Kobietę, która wypowiadała się podobnie. Najczęściej kamery i aparaty fotograficzne pokazywały jednak Marka Tałasiewicza, wiceprezesa Stoczni Szczecińskiej Porta Holding SA (czyli grupy kapitałowej liczącej 31 spółek, z których Stocznia Szczecińska jest największa). To właśnie on był najbardziej atakowany przez wzburzony tłum. Tałasiewicz był czołowym działaczem „Solidarności”, a później wojewodą szczecińskim. Funkcję tę sprawował w latach 1990-1998. W miejscu wydarzeń znalazł się właściwie przez przypadek. – To swoisty chichot historii – mówi kilka dni po zajściach, w wyniku których doznał drobnych obrażeń oka i wargi. – W 1970 r. byłem uczestnikiem strajku, w 1980 r. aktywistą podziemia, a obecnie znalazłem się po drugiej stronie. Według Grzegorza Huszcza, który również w nowym Zarządzie pełni funkcję dyrektora do spraw produkcji, wypowiedzi o wypłacaniu od listopada zaledwie 400 zł pensji są nieprawdopodobne. – To prawda, że od listopada wszyscy otrzymują wypłaty w dwóch ratach, ale tak małe kwoty, o jakich donosiły media, są możliwe tylko w jednostkowych przypadkach – mówi. – Błędem Zarządu było na pewno niewypłacenie na czas ostatniej raty, choć złożyliśmy takie obietnice. To stało się iskrą do wystąpień. Po co ten holding? Stoczniowcy krzyczeli: – Precz z Arkadiuszem Gojem. Arkadiusza Goja nie ma już w stoczni. Stał się osobą prywatną. Nie powiodły się próby skontaktowania z nim. Krzyczeli też: – Precz z holdingiem! Precz ze spółkami, z rozkradaniem majątku! – Dlaczego? – pytałam nazajutrz po wiecu. – Widzimy, że biura są remontowane i nowocześnie wyposażane –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2002, 2002

Kategorie: Kraj