Stop pedofilii

Stop pedofilii

Sprawdź, z kim przebywa Twoje dziecko. Pedofilem może być każdy, niezależnie od rasy, wieku, płci czy zawodu Dyrygent Polskich Słowików, prezes Stowarzyszenia Dzieci w Europie, ksiądz z Tylawy, aż wreszcie aresztowanie znanego psychoterapeuty. Coraz więcej strasznych informacji o seksualnym wykorzystywaniu dzieci. Według badań prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, aż 14% dzieci do 15. roku życia, czyli kilkaset tysięcy, jest wykorzystywanych seksualnie (patrz: ramka). Do tego zaskakujące wyniki analiz Internetu – ponad 18 tys. Polaków miesięcznie poszukuje w sieci treści pedofilskich. – Te dane są przerażające – twierdzi Jakub Śpiewak, prezes Fundacji Kid Protect, która przeprowadziła badania. Początkowo sądzono, że będą to odosobnione przypadki, tymczasem okazuje się, że skala zjawiska jest duża. Śpiewak przypomina, że pornografia dziecięca jest superbiznesem. Jeśli weszła do Polski i działa tak bezkarnie, na pewno szybko się rozwinie. Brutalne nadużycia towarzyszą nam od dawna, ale jeśli dotyczyły znanych osób, wyciszano je. Aferze Dworca Centralnego (to tam eleganccy panowie nagabywali dzieci) szybko ukręcono łeb. Dlaczego? Krążą tylko lekko przyduszone plotki o pedofilii osób o znakomitych nazwiskach. Ten też? – zawahanie trwa krótko i wiadomość puszczana jest dalej. Jako sensacja, jako hak – nic więcej. O dziennikarzu podejrzanym o pedofilię też już się nie mówi. – Ludzie są przekonani, że pedofile to jakieś wpływowe, bezkarne lobby. Święte krowy – komentuje Jakub Śpiewak. W tej sytuacji trudno się dziwić, że pedofilia na prowincji traktowana jest jeszcze gorzej. Kłopotliwe przesłuchania, płacz matek, policjanci nie bardzo wiedzący, co dziecku się stało – to wszystko powoduje, że pedofilia narasta w podziemiu – jako ta podwórkowa, ale i ta elitarna, klubowa, głównie przyczajona w Internecie. Tej jest coraz więcej. Czy sprawa Andrzeja S. to zmieni? Oby wywołała lawinę gniewu i konkretnych zmian prawa. My tę lawinę chcemy poruszyć. Autorytet w areszcie Najpierw sprawa Andrzeja S. – Jest skończony – mówi psycholog społeczny, prof. Janusz Czapiński – i to bez względu na to, czy został wrobiony, czy jednak coś mu udowodnią. Nie ma przyszłości nie tylko jako terapeuta, lecz także jako człowiek. Koniec. Bo media, po krótkiej chwili zdziwienia, wydały już wyrok. Andrzej S. został zatrzymany natychmiast po stwierdzeniu, że zdjęcia obnażonych dzieci należą do niego. Jednych zdecydowane działanie policji cieszy (sprawa jest tak niewiarygodna, że trzeba ją jak najszybciej wyjaśnić), drugich dziwi (czyżby terapeutę rzucono na żer, żeby ukryć innych sprawców?). Jednak wszyscy przyznają, że prokuratura nie byłaby tak odważna wobec znanego specjalisty, gdyby także u niego w domu, a nie tylko na śmietniku, nie znaleziono mocnych dowodów. Czy prawdziwych, czy spreparownych, to się dopiero okaże. Jedna z wersji głosi także, że Andrzej S. przygotowywał książkę o polskich pedofilach na wysokich stanowiskach, a ci postanowili go wyeliminować. „Ktoś go wrobił”, „wkręcili go”, „mieli na niego haka” – to najczęściej powtarzające się sformułowania. Jedna z jego współpracownic mówi, że S. zajmował się identyfikacją płciową dzieci, rodzice przynosili mu fotografie maluchów, gdy te próbowały przebierać się w stroje płci przeciwnej. Może to tylko o te zdjęcia chodzi? Znakomity psycholog Jacek Santorski w pierwszym odruchu przypomina, że S. wydał powieść, może chciał zbadać środowisko, stąd tyle zdjęć. – Za tysiącami zamkniętych drzwi dzieci są molestowane i gwałcone – tę wypowiedź z wywiadu psychologa pamięta inna współpracownica. I nie wierzy w winę. Jedni mówią o tysiącach znalezionych zdjęć, drudzy o setkach. Konsultant ds. psychologii klinicznej, prof. Jan Tylka, twierdzi, że do pracy z dziećmi takie ilości fotografii nie są potrzebne. Prof. Zbigniew Lew-Starowicz przypomina, że w czasie wykładów używa się specjalnych fotografii z typowymi sytuacjami, na których dzieci mają opaski na oczach. Jaka jest prawda, okaże się w śledztwie, ale jeżeli zarzuty są prawdziwe, to, zdaniem prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza, Andrzejowi S. od lat brakowało możliwości znalezienia ratunku. Jedna z wersji mówi, że sam zadzwonił na policję. W tym miejscu złośliwi podają, że jako wieloletni ekspert policji właśnie w sprawach pedofilii najlepiej wiedział, jak beznadziejnie toczą się te dochodzenia. W związku z tym wszedł im w ręce, stanął pod śmietnikiem i prezentował znamię. Makabra jak z tandetnego filmu. To możliwe, potwierdzają psycholodzy. Wystawił się, bo miał dość tego, co robił. Jest wiele

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 28/2004

Kategorie: Kraj