Strachy na Lachy

Strachy na Lachy

Dokąd mieliby uciec polscy biznesmeni przed wyższymi podatkami? Przecież nie do Skandynawii Korespondencja z Kopenhagi Co jakiś czas polscy politycy, biznesmeni i dziennikarze twierdzą, że jeżeli nadmiernie opodatkuje się dochody najzamożniejszych, oni przeniosą swoje biznesy za granicę i wtedy nastąpi katastrofa. Ostatnio przed wprowadzeniem wyższego opodatkowania najlepiej zarabiających ostrzegał były przewodniczący Nowoczesnej Ryszard Petru. Ciekawe, do którego kraju – według wyobrażeń pana Petru – przenieśliby swoje interesy polscy biznesmeni? Czyżby np. do Danii lub innego kraju skandynawskiego, gdzie opodatkowanie najwyższych dochodów sięga 70%? Chyba raczej nie. Wyjeżdżasz, tracisz Duńskie przepisy mówią jednoznacznie: nie ma mowy o niepłaceniu przez Duńczyka podatków w Danii. Jeżeli mamy obywatelstwo lub choćby tylko prawo pobytu i pracy w Danii, jesteśmy zobowiązani do płacenia w tym kraju podatków według stawek określonych przez duńskie przepisy. Dotyczy to także podatków od dochodów uzyskiwanych za granicą lub od nieruchomości posiadanych w innych krajach. Jedynym sposobem uniknięcia tych obciążeń jest wyjazd za granicę, ale wtedy – jeżeli jesteśmy cudzoziemcami – tracimy (na stałe, nie tylko na okres przebywania za granicą) prawo pobytu, pracy i opieki socjalnej w Danii, w tym bezpłatnego leczenia. Jeśli mamy duńskie obywatelstwo, wyjeżdżając za granicę na okres ponad pół roku, również tracimy większość przywilejów, w tym prawo udziału w wyborach. A jednocześnie ciąży na nas obowiązek płacenia podatków od posiadanych lub pozostawionych na wyspach duńskich nieruchomości lub prowadzonej tu działalności gospodarczej. Zasada jest prosta: jeżeli mamy adres stałego zamieszkania w którymkolwiek z krajów skandynawskich, mamy też obowiązek płacenia w tym kraju podatków od wszystkich uzyskiwanych dochodów, także pochodzących z zagranicy. Nie ma od tego wyjątków. Oczywiście zawsze znajdą się tacy, którzy będą próbowali obejść przepisy, ale każde oszustwo wcześniej czy później wychodzi na jaw. Albo przy okazji afery typu Panama Papers, albo np. na mocy przepisów unijnych z 2016 r., które na wszystkie państwa członkowskie Unii nakładają obowiązek wzajemnego informowania się o dochodach, oszczędnościach, akcjach, nieruchomościach itp., które uzyskują lub których właścicielami są obywatele innych krajów UE. Tym sposobem raz w roku duńskie urzędy podatkowe otrzymują pełną informację o dochodach i składnikach majątku poddanych JKM Małgorzaty II, którzy pracują lub kupili mieszkanie np. w Hiszpanii. I dlatego m.in. – nie tylko ze względu na patriotyzm – Duńczyk i każdy, kto uzyskał prawo pobytu na wyspach duńskich, dobrze się zastanowi, zanim zdecyduje się na wyjazd z tego kraju, w którym płaci horrendalne podatki. Innym zabawnym aspektem straszenia Polaków ucieczką biznesmenów przed wysokimi podatkami jest fakt, że wcale niełatwo zaczynać swój biznes od nowa w całkowicie odmiennych warunkach. Za wiedzę, jak wejść na rynek i jak na nim skutecznie działać, też trzeba płacić. Nie wspomnę, jak trudno nauczyć się np. języka duńskiego. To po pierwsze. Po drugie, w Polsce niejeden biznes wystartował i pomyślnie się rozwija dzięki powiązaniom rodzinnym, towarzyskim lub politycznym, na co za granicą liczyć raczej nie można. Po trzecie, przenosząc biznes do innego kraju, musimy z określonej branży lub niszy wypchnąć kogoś, kto już prowadzi taką samą lub podobną działalność. A Skandynawowie, mając do wyboru podobny towar lub usługę, najczęściej wybiorą „swojego” oferenta, a nie obcego, nawet jeśli mają drożej zapłacić. Tak więc straszenie, że po podniesieniu stawek podatkowych biznesmeni zaczną masowo uciekać z Polski ze swoimi firmami, świadczy raczej o braku wiedzy o warunkach prowadzenia działalności gospodarczej w innych krajach. Nie mówiąc o tym, że nasi piewcy niczym nieskrępowanego wolnego rynku okazują jednocześnie całkowity brak wrażliwości społecznej. Nie rozumieją, że nieludzkie jest godzenie się na życie w nędzy całych grup społecznych – nie tylko niepełnosprawnych i ich rodzin – kiedy inni osiągają gigantyczne dochody. Ten sposób myślenia, nazywany darwinizmem społecznym, jest niegodny cywilizowanego człowieka. Natomiast jest typowy dla oligarchów, którzy do majątku doszli często przypadkiem lub z naruszeniem prawa, a teraz uważają, że im to się należało, bo byli bardziej aktywni itd. Problem w tym, że nie każdy – choćby był najbardziej przedsiębiorczy – może zostać milionerem lub ministrem, bo w żadnym społeczeństwie nie ma miejsca dla tylu milionerów i ministrów. I dlatego ci, którym powiodło

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 21/2018

Kategorie: Świat