W PiS albo Unii nie znają, albo nie lubią, albo jedno i drugie Aleksander Kwaśniewski Panie prezydencie, o co w tych wyborach do Parlamentu Europejskiego toczy się bój – o przyszłość Unii, czy o to, żeby zatrzymać PiS? – I o jedno, i o drugie. Z tym że bój o przyszłość Unii Europejskiej toczy się we wszystkich krajach Wspólnoty. To są najtrudniejsze wybory od wielu lat. Jeszcze nigdy siły nacjonalistyczne, populistyczne nie były tak silne. Na szczęście nie są one tak wielkie, żeby zdobyć większość, ale na pewno reprezentacja populizmu, dzięki takim krajom jak Włochy, Francja, Węgry, Polska, będzie większa niż kiedykolwiek. Bój z nimi to jest bój o przyszłość Unii Europejskiej. A w wymiarze polskim to również ustawienie się w blokach startowych przed wyborami jesiennymi. Wybory jak prawybory Czy te bloki startowe są tak ważne? – Ogromnie ważne. PiS ma w tej chwili dwie wielkie przewagi. Po pierwsze, wygrywało ostatnie wybory. A szczególnie z punktu widzenia niezdecydowanego wyborcy istotne jest, żeby być w obozie zwycięzców. Po drugie, PiS uzyskało nadzwyczajną przewagę, niesprawiedliwą i niebezpieczną, nad pozostałymi ugrupowaniami. Nie ma dzisiaj w Polsce partii lepiej zorganizowanej, która dysponuje większymi pieniędzmi, która ma struktury właściwie w całym kraju, może korzystać z szerokiego gestu spółek skarbu państwa i dysponuje kolosalnym instrumentem w postaci mediów publicznych. Do tego dochodzi polityka rozdawnictwa, którą ta partia prowadzi w okresie wyborczym. To wszystko tworzy tę wielką przewagę. I gdyby się okazało, że opozycji, w jakimś sensie zjednoczonej, udało się uzyskać wynik podobny do PiS, byłaby to psychologiczna zmiana. Że inny wybór jest możliwy i podjęcie ryzyka ma sens. A gdyby się udało wygrać – to już w ogóle byłby psychologiczny przełom. Ale od tych wyborów do następnych upłynie parę miesięcy. Przez ten czas wiele może się zmienić. – Może, to jest naturalne w demokracji, nic na to nie poradzimy. Ale sondaże mają to do siebie, że drukuje się ich całe mnóstwo, ja przynajmniej większości nie jestem w stanie czytać, a wybory to jest coś konkretnego. One w dużo większym stopniu kształtują poglądy. I tak jak zawsze uważałem, że jest bardzo silna synergia między wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, to w tym przypadku stawiam tezę – będzie silna synergia między wyborami europejskimi a parlamentarnymi. To dlaczego w takim razie PiS wystawia do walki o europarlament tak wielu słabych kandydatów? – To jest pana pogląd. Myślę, że PiS uważa przeciwnie – że wystawia pierwszorzędny skład. W końcu nie pamiętam w przeszłości wyborów, w których na listach pojawialiby się urzędujący wicepremier, minister spraw wewnętrznych, minister edukacji itd. Myślę, że obie strony bardzo starały się, żeby wystawić postaci pierwszoliniowe. Tylko że tę pierwszoliniowość można interpretować w różny sposób. – Parlament Europejski ma swoją siłę przyciągania. Taką dwoistą. Z jednej strony gwarantuje naprawdę dobre warunki materialne, czego dowodzą ostatnie zeznania majątkowe europosłów – to jest jednak klub milionerów. A z drugiej – jest to najsympatyczniejsze miękkie lądowanie, jakie można sobie wyobrazić na czas porażki PiS, bo taka interpretacja jest też dopuszczalna – że z tego okrętu najlepiej zejść w porcie Bruksela. Panie prezydencie, na czym polegają kompetencje pani Zalewskiej jako kandydatki do Parlamentu Europejskiego? – Proszę mnie nie męczyć w tej sprawie, wiadomo, że nie ma kompetencji. Ale przyjęło się, że jeśli ktoś jest członkiem rządu, to jest kompetentny. Z definicji. Z punktu widzenia opozycji jest inaczej. Tam widzę poważny zamysł, żeby pokazać, że na jej listach jest crème de la crème. Byli premierzy, politycy, którzy znają się na Unii. Jak pan spojrzy na listę warszawską – Cimoszewicz, były premier, szef MSZ, który Polskę wprowadzał do Unii, negocjował nasze członkostwo. Danuta Hübner – kierowała wtedy UKIE, potem była komisarzem. Michał Boni, który jest na pewno jednym z najskuteczniejszych europarlamentarzystów, były minister cyfryzacji… Trudno tej liście coś zarzucić. Poseł niemy Jakie kwalifikacje powinien mieć rasowy parlamentarzysta, którego Polska wysyła do Brukseli? – Żeby to spersonifikować, wskażę na dwóch kandydatów – na Cimoszewicza i Belkę. Obaj są absolutnie zdeklarowanymi Europejczykami, znają zasady funkcjonowania władzy, zarówno we własnym kraju, jak i w wymiarze europejskim. Uczestniczyli w negocjacjach, rozmowach, komisjach. Mają warsztat – mówią znakomicie w języku angielskim i w paru innych. Mają wiedzę i dobre personalne kontakty. A to się liczy