Stracone gatunki

Stracone gatunki

24.06.2018 Jantar Miejsce ptasich legow - ilustracja fot. Mariusz Grzelak/REPORTER

Siedem grzechów głównych wobec ptaków i przyrody W grudniu ukazała się „Czerwona lista ptaków Polski”. To dokument wskazujący zagrożone gatunki, z podziałem na stopień zagrożenia, opisem sytuacji ptaka i przyczyn, dla których znalazł się na liście. Od wydania poprzedniego podobnego dokumentu minęło 20 lat. Obecna lista jest dłuższa, wylicza więcej gatunków, które utraciliśmy. Już za Bolesława Chrobrego zauważyliśmy nasz negatywny wpływ na przyrodę, stąd np. częściowa ochrona bobrów. Wówczas myślano o utracie korzyści z bobrów. Pierwsze na świecie działania mające zapobiec wymarciu gatunku dotyczyły tura pod koniec XVI w., z woli Zygmunta III Wazy. Również początki ochrony gatunkowej w dzisiejszym rozumieniu zapoczątkowali Polacy, w 1868 r., gdy sejm autonomii galicyjskiej uchwalił ustawę „względem zakazu łapania, wytępiania i sprzedawania zwierząt alpejskich właściwych Tatrom, świstaka i dzikich kóz”. Polska przez wiele lat, zarówno pod zaborami, po odzyskaniu niepodległości, jak i za PRL oraz na początku III RP była w awangardzie działań na rzecz ochrony przyrody, aż pod koniec lat 90. politycy wszystkich barw i rządów solidarnie wykonali w tył zwrot, a na arenie międzynarodowej zaczęliśmy być postrzegani jako hamulcowi. Prezentuję zatem siedem naszych przewin wobec ptaków. Te same grzechy dotyczą reszty przyrody. 1. Odwodnienia i regulacje rzek Dwie grupy najliczniejsze na liście to ptaki mokradeł i dolin rzecznych. Zdewastowaliśmy 84% torfowisk, z pozostałych niewielki procent jest w dobrej formie. Łąki pocięte są rowami odwadniającymi. Wprawdzie teoria melioracji zakłada, że te same rowy powinny je nawadniać, ale polskie rowy są jednokierunkowe. Równocześnie część ekstensywnie użytkowanych łąk zarasta lasem, druga poddana jest silnemu uproduktywnieniu. Zamiast jednego pokosu w roku dochodzi do dwóch, a nawet trzech. Oczywiście w tym celu sypie się dużo nawozów i stosuje więcej prac polowych, co ptakom nie służy. Jednocześnie znikają pastwiska, krowy nie opuszczają obór, a to w ich towarzystwie ptaki czują się najlepiej – w znacznej mierze chroniły ptaki przed małymi i średnimi drapieżnikami, a do tego płoszyły owady. W efekcie populacja mojego ulubionego kulika wielkiego, którego nestor polskiej ornitologii Władysław Taczanowski w XIX w. nazwał ptakiem pospolitym, dziś liczy mniej niż 250 par. Liczba rycyków mieści się w przedziale 800-1,5 tys. par, a płaskonosów spadła poniżej tysiąca. Inna kaczka takich środowisk, świstun, w czerwonej księdze otrzymała status CR – krytycznie zagrożona, jej ostatnie lęgi odnotowano w 2010 r. Wśród ptaków środowisk podmokłych zanika derkacz, którego Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” nazwał pierwszym skrzypkiem łąk (z wieszczami się nie polemizuje, mnie jego głos służył za budzik). Równie fatalna jest sytuacja ptaków związanych z dolinami rzecznymi. Małe cieki są maniakalnie regulowane. Duże w znacznej mierze zostały uregulowane za Prusaka i w PRL. Ale na wielu odcinkach pozostały względnie naturalne (środkowa Wisła, dolna Narew, Bug) albo odzyskały wartość przyrodniczą jak dolna Odra. Niestety, pomysł rządu na użeglownienie rzek, bezzasadny ekonomicznie, zniszczy ich przyrodnicze wartości. Obwałowywanie rzek i przekształcanie nadrzecznych łąk w pola orne odbiera ptakom miejsce do życia. Na wielu odcinkach rzeki są poddane presji osiedleńczej i rekreacyjnej. Odcinki naturalne, przynajmniej względnie, są zaś domem dla już wspomnianych gatunków, ale też dla ptaków korzystających z piaszczystych wysp, np. rybitwy białoczelnej czy ostrygojada, którego krajowa populacja liczy nie więcej niż 35 par. Paradoksalnie takie postępowanie szkodzi również ludziom, zwiększa ryzyko powodziowe, w długiej perspektywie obniża produktywność nadrzecznych gruntów, a także zwiększa ryzyko suszy w najmniej uwodnionym kraju Europy. 2. Prowadź swój pług przez kości wymarłych ptaków Na drugim miejscu pod względem spadku liczebności znajdują się ptaki krajobrazu rolniczego. Wydawało się, że rozdrobniona własność ziemi w Polsce zapobiegnie katastrofie, ale kraj nad Wisłą nie jest samotną wyspą na rozszalałym morzu przemysłowego rolnictwa. Politycy uwielbiają ględzić o tradycyjnej wsi, z milionami gospodarzy. Tymczasem na wsi mamy dwóch-czterech gospodarzy. Reszta dzierżawi im swoje pola. Aby jedna osoba utrzymała się z rolnictwa, musi obrabiać minimum 30 ha. A jeśli to ma być cała rodzina… W efekcie każdy chce szybko i efektywnie zaorać pole i zebrać, co się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2021, 2021

Kategorie: Ekologia