I kto to wygra? – takie pytanie usłyszałem w ubiegłym tygodniu kilkadziesiąt razy. Ludzie obserwują strajk nauczycieli i zastanawiają się, jak to się skończy. Odpowiedź zamykam zawsze w jednym zdaniu: jeśli nauczyciele wytrzymają, nie pękną, to wygrają. Starcie przecież nie jest równe. Przy całym szacunku na kilometr widać, że nauczyciele – jeśli chodzi o strajkowanie – to amatorzy. Bogusław Chrabota, naczelny „Rzeczpospolitej”, celnie im wytknął, że nie mają opracowanego systemu komunikowania się z Polakami, nie potrafią przeciwstawić się machinie propagandowej PiS. A ta machina pracuje na pełnych obrotach. Nauczycieli straszy się policją i zwolnieniami z pracy, atakowany jest organizator strajku, czyli Związek Nauczycielstwa Polskiego i jego przewodniczący Sławomir Broniarz. Przeciwko nauczycielom uruchomione zostały prawicowe trollownie, tysiące kont. „Jeszcze nie tak dawno szczuto na mnie i na innych samorządowców przy okazji karty LGBT. Dzisiaj te wszystkie trolle są przestawione na to, żeby atakować nauczycieli”, powiedział prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. PiS prowadzi tę bitwę według wcześniejszego schematu, stosowanego podczas sporów z lekarzami i opiekunami osób niepełnosprawnych. Ośmieszano wtedy strajkujących, atakowano ich i grano na zwłokę, na wymęczenie. W końcu, izolowani i atakowani, protestujący odpuszczali. Jeśli jednak chodzi o nauczycieli, mamy inną sytuację. Tu sympatia Polaków jest po stronie strajkujących. W społeczeństwie dominuje przekonanie, że nauczyciele powinni zarabiać więcej i być bardziej szanowani, że przyszłość naszych dzieci zależy od tego, jak są kształcone. Trudno więc zrozumieć, dlaczego rząd nie chce dać podwyżki. I to ten sam rząd, który siebie wynagradza hojnymi premiami, który opowiadał na prawo i lewo, że pieniądze ma (bo wystarczy nie kraść), i który co chwila daje kolejnym grupom prezenty. Akurat w poprzedni weekend poszła w świat wiadomość, że Jarosław Kaczyński zamierza dopłacać do każdej krowy 500 zł, a do każdej świni – 100 zł. To nie jest do końca prawda; być może od roku 2021 Unia Europejska zastosuje takie dopłaty do hodowli ekologicznej, na słomie, i o tych pieniądzach Kaczyński mówił. Zostało to jednak zrozumiane bardziej dosłownie – że PiS nie ma pieniędzy na nauczycieli, ale ma na krowy i świnie. Taki komunikat jest dla partii rządzącej dewastujący. Inny komunikat padł z ust marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Otóż ogłosił on, że nauczyciele powinni pracować dla… idei, bo on sam pracuje dla idei. Zaraz więc przypomniano mu jego zarobki, które porównano z zarobkami nauczycieli. Na portalu OKO.press przedstawiono to tak: „Z oświadczenia majątkowego marszałka Karczewskiego za rok 2017 dowiadujemy się, ile kosztuje jego praca dla idei. • dochód z tytułu pełnienia funkcji marszałka Senatu – 201 371 zł; • dieta parlamentarna – 30 062 zł; • dieta wyjazdowa – 5115 zł. Rocznie marszałkowska praca dla idei wynosi zatem ok. 236 548 zł. Miesięcznie to ok. 19,7 tys. zł. Wynagrodzenia zasadnicze nauczycieli wyglądają następująco: • nauczyciel stażysta – 2538 zł brutto; • nauczyciel kontraktowy – 2611 zł brutto; • nauczyciel mianowany – 2965 zł brutto; • nauczyciel dyplomowany – 3483 zł brutto”. Jak widać, nie są to zarobki porywające. Dlatego PiS bardzo trudno jest zorganizować „gniew ludu” przeciwko nauczycielom, tak jak skierowało go przeciwko sędziom i lekarzom. Zwłaszcza że już nie działa kolejny argument – owo 18-godzinne pensum. Przez lata wszystkie postulaty płacowe nauczycieli zamykano prostym argumentem, że pracują 18 godzin tygodniowo i mają dwa miesiące wakacji, może więc zarabiają niewiele, ale też się nie przemęczają. ZNP odrobił lekcję i mozolnie tłumaczył, że lekcje przy tablicy to jedno, a sprawdzanie prac domowych i klasówek, przygotowanie się do lekcji, rady pedagogiczne, wywiadówki, wycieczki itd. to drugie. I że wakacje to też są trzy-cztery tygodnie wolnego, a nie osiem. Do tego dorzućmy jeszcze jeden czynnik. Pracownicy oświaty są wielką grupą zawodową, liczącą ok. 700 tys. ludzi. Większość z nas albo ma w rodzinie, albo zna jakiegoś nauczyciela i na własne oczy widzi, że nie są to ludzie szastający pieniędzmi. Oczywiście telewizja publiczna próbowała ludziom wmawiać, że to „elita”, pokazując, że dyrektorka jednej ze szkół mieszka w domu i jeździ mercedesem, ale natychmiast zostało to wyśmiane. I myślę, że ten fakt do liderów PiS już